Adolf Eichmann

Proces zbrodniarza w kapciach, który śledził cały świat

Systematyczny urzędnik w zbrodniczym systemie to synonim mordercy w białych rękawiczkach. Nie musi samodzielnie wymierzać lufy karabinu w potylicę skazanego, aby krew zrosiła miejsce egzekucji. W takiej działalności wyspecjalizował się Adolf Eichmann, którego historia zapamiętała jako zbrodniarza odpowiedzialnego za śmierć milionów Żydów w czasie II wojny światowej. Sam twierdził, że nigdy nie zabił.

Obliczył tygodniową liczbę ofiar

Adolf Eichmann swoją przygodę z polityką zaczął od działającej w Austrii przedwojennej organizacji prawicowej. To tam została mu zaszczepiona nienawiść do Żydów i marksistów, którą dokarmiał w kolejnych latach porażek zawodowych.

Do NSDAP trafił w 1932 roku i został przydzielony do oddziału SS, operującego w Górnej Austrii. Po przeprowadzce do Niemiec rok później zaczął interesować się poszukiwaniem sposobów rozwiązania „kwestii żydowskiej”. I piął się po szczeblach kariery. Potem założył w Wiedniu Żydowskie Centralne Biuro Emigracyjne, w ramach którego osoby pochodzenia żydowskiego otrzymywały wybór: „albo zostawią majątek w Austrii i uciekną, albo trafią w ręce Gestapo”.

To pozwoliło mu dysponować nierzadko ogromnymi majątkami – zarówno w celach publicznych, jak i prywatnych. Był ceniony za gospodarność. Właśnie dlatego został osobą odpowiedzialną za nadzór nad „ostatecznym rozwiązaniem”. Odpowiadał za wprowadzanie usprawnień, czyli zarządzanie eksterminacją. Ustalał m.in. liczbę Żydów, którzy powinni tygodniowo trafiać do obozów koncentracyjnych. W czasie procesu mówił:

Z zabijaniem Żydów nie miałem nic wspólnego. Nigdy nie zabiłem żadnego Żyda, ani nie-Żyda: nigdy nie wydałem rozkazu zabicia Żyda lub nie-Żyda

Chciał zginąć bohatersko

W 1944 roku Eichmann wyruszył z Budapesztu do Berlina na parę godzin przed wkroczeniem czerwonoarmistów do stolicy Węgier. Pod silnym ostrzałem uciekał z szoferem przez Austrię, na swojej drodze mijając znaki nadchodzącej porażki III Rzeszy. Pewnie dlatego w swoim pożegnalnym przemówieniu dla zarządzanego przezeń zespołu, zajmującego się „ostatecznym rozwiązaniem”, wybrzmiały słowa, iż może umrzeć nawet teraz, gdyż przy jego udziale 5 i pół miliona wrogów Rzeszy zostało usuniętych. Chciał jednak umrzeć u boku fuhrera.

Lecz Himmler nakazał mu ewakuację wpływowych Żydów z obozu koncentracyjnego w Terezinie. Jego zadaniem miało być przetrzymywanie ich jako zakładników. W wyniku bombardowania nigdy tam nie dotarł. Odtąd Eichmann ukrywał się pod różnymi nazwiskami, podejmując się wielu prac dorywczych, dopóki przy wsparciu katolickich księży w czerwcu 1950 roku nie uciekł do Argentyny.

Kilka miesięcy później dołączyła do niego żona i dzieci.

Porwany przez Mossad

Czuł się w Argentynie bezpiecznie.

Zwłaszcza, że intensywność polowań na hitlerowców nieco osłabła w połowie lat 50. Myślał, iż ma szansę przeżyć życie w ukryciu górzystego krajobrazu w prowincji Tucuman. Zmienił imię oraz nazwisko, dzieci jeździły konno, wkrótce zaczął próbować swoich sił w interesach. Lecz jego kolejne firmy plajtowały.

W 1959 roku otrzymał pracę w fabryce Mercedesa, gdzie spotkał wielu kolegów z SS i być może zdołałby dłużej pozostać niezauważony w otoczeniu dawnych znajomych, gdyby jego syn nie zaczął wygłaszać antysemickich opinii w domu dziewczyny, z którą się spotykał. Z młodzieńczej głupoty zdradził też, że jego ojciec był oficerem Wehrmachtu. Ojciec dziewczyny połączył fakty i wysłał list.

Rząd w Tel-Awiwie postanowił sprawdzić tę informację i zlecił agentom Mossadu, aby obserwowali podejrzanego. Po kilku miesiącach, mając pełne przekonanie, iż pod nazwiskiem Ricardo Klement ukrywa się architekt Holocaustu, postanowili go porwać i 11 maja 1960 roku, odurzonego narkotykami, przetransportowali Eichmanna z Buenos Aires do Izraela na proces.

Na nogach miał ciepłe kapcie

W piątek rano zapełnił się gmach sądu w Jerozolimie. Przed trybunałem Izraela, pod pręgierzem opinii świata stanął wreszcie Adolf Eichmann, ludobójca, morderca milionów Żydów

– ogłosiło tego dnia Polskie Radio. Zanim stanął przed sądem w Jerozolimie, spędził wcześniej dziewięć miesięcy w więzieniu.

Z tamtego okresu pochodzi seria fotografii, przedstawiających go jako szczupłego, łysiejącego mężczyznę w okularach. Na nogach ma ciepłe kapcie. Zdjęcia oglądali wszyscy. Próbowano się w nich doszukać potwora, na którego jednoznacznie wskazywał akt oskarżenia, odczytany przez przewodniczącego składu sędziowskiego Mosze Landaua. Mówił on o odpowiedzialności Adolfa Eichmanna za zbrodnie dokonywane w obozach zagłady w Auschwitz, Treblince, Bełżcu, Sobiborze, Chemłmnie i Majdanku, a także krzywdy wyrządzone Żydom i ludności nieżydowskiej w czasie nazistowskich rządów. Eichmann nie zaprzeczał, że przygotowywał i realizował Holokaust. Na pytanie o to, czy żałuje, odpowiedział:

Skrucha – to dobre dla małych dzieci

Zamiast potwora, badający go psychiatrzy zobaczyli osobę obdarzoną „miernym intelektem”. Nie miał według nich osobowości sadysty, a węgierski uczony Istan Kulcsar orzekł, iż:

subiektywny świat, w którym żył Eichmann, był nieludzki – w najlepszym razie zorientowany biologicznie – a w istocie mechanistyczny […] wierzyłem w jego zapewnienia, że nie nienawidził Żydów. On nienawidził życia. W ten sam sposób, jak organizował unicestwienie Żydów, był gotów likwidować rosyjskich jeńców, polskich patriotów czy niemieckich demokratów. On zabijał bezosobowo, w sposób biurokratyczny

15 grudnia 1962 Eichmann został skazany na śmierć. Wyrok wykonano przez powieszenie w nocy z 31 maja na 1 czerwca tego kolejnego roku.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki