Tomasz Lis, były dziennikarz, który w atmosferze skandalu pożegnał się ostatnio ze stanowiskiem redaktora naczelnego "Newsweeka", nie ma ostatnio dobrej passy. Być może chcąc uciec od afer, które raz za razem wokół niego wybuchają, postanowił rzucić się w wir swojej innej pasji, jaką jest sport. Lis zamieścił na Instagramie wpis, w którym wprost przyznaje, że o medalu za ukończenie 6 maratonów świata marzył "co najmniej od dekady". Teraz to marzenie się spełnia. "W maratonie w Bostonie w 2014 roku wywalczyłem automatyczne prawo startu w maratonie w Chicago w roku 2015, ale w kwietniu 2015 roku mój pociąg wypadł z szyn. Kolejne 3 udary: w 2015, 2017 i 2019. Długo biegłem więc w zupełnie innym maratonie walcząc o zupełnie inny medal. Wrócić postanowiłem rok temu, bo po jednym udarze nie można biec maratonu, ale dlaczego nie spróbować po 3? No i spróbowałem. Rok temu pobiegłem Londyn, dziś z siedmioletnim poślizgiem Chicago", pochwalił się w mediach społecznościowych.
Tomasz Lis ogłosił koniec. "Chyba koniec..."
Tomasz Lis we wpisie zaskoczył także swoich obserwatorów, ogłaszając "koniec". Ale tylko "chyba koniec". Dziennikarz nawiązał tą wypowiedzią do historii, która go spotkała. "Czy to koniec mojego biegania? Tuż przed metą usłyszałem za moimi plecami jakiegoś mężczyznę, mówiącego do żony „never again” po czym, po kilku sekundach dorzucił: „but you never know”. Więc to już chyba koniec z moim bieganiem. But you never know", podkreślił Lis. Tym samym dał do zrozumienia, że "kończy" z bieganiem, ale tak naprawdę nie wiadomo, co przyniesie przyszłość. Trzymamy kciuki, by jednak wrócił kiedyś na trasę i pokonywał swoje kolejne rekordy.