„Na Kazika nie było mocnych”
Urodził się 23 października 1947 roku w Starogardzie Gdańskim jako piąte dziecko. Ojciec Franciszek pracował w miejscowej mleczarni, mama Jadwiga zajmowała się domem. Jego starsi bracia grali w piłkę i kiedy Kazik dorósł, zaczęli zabierać go ze sobą. Wyróżniał się warunkami – szczupły, wysoki. Choć był ociężały, kiedy dostawał piłkę, zamieniał się w tornado.
- Na Kazika nie było mocnych
– mówił dziennikarzowi „Przeglądu Sportowego” piłkarz Gerard Kaźmierczak.
W tamtych czasach na piłce nie zarabiało się tyle, żeby utrzymać wille z basenami dla czterech pokoleń na przód. Deyna, chcąc kontynuować karierę sportowca, pracował w zakładzie obuwniczym. Występował w barwach Wybrzeża, a w 1965 po raz pierwszy wyszedł na boisko w kadrze juniorów z orzełkiem na piersi.
Choć jest symbolem Legii, długo unikał poboru do wojska
Rok później trafił do ŁKS-u i zagrał w nim jeden mecz. O Deynę walczyło wtedy kilku klubów, m.in. Arka, Legia czy Wisła Kraków, a Kazik zdecydował się na Łódź między innymi dlatego, że tam mieszkał jego brat. Po remisie ŁKS-u z Górnikiem Zabrze, ręce po młodego piłkarza wyciągnęło wojsko. Był przecież w wieku poborowym.
Ówczesny trener Legii borykał się z problemami. Dlatego zażądał do swoich wojskowych przełożonych powołania do warszawskiego klubu wszystkich zawodników z listy przygotowanej dla poprzednika. Wśród nich znajdował się Kazimierz, który niechętnie spoglądał w kierunku armii. Unikał korespondencji, więc Wojskowa Służba Wojskowa zaczęła go ścigać.
Aby ściągnąć go do Legii i zatrzymać w Warszawie, zmieniono mu przydział na marynarkę wojenną, ponieważ w tej formacji służba trwała trzy, a nie dwa lata, jak w wojskach lądowych
– dla IPN-u mówił historyk dr Grzegorz Majchrzak. Ostatecznie Kaka, jak go nazywali fani, spędził w stołecznych klubie dwanaście lat. Rozegrał 303 mecze, a jego 10 jest od 2006 numerem zastrzeżonym.
„Polak, Węgier dwa bratanki, ale my strzelamy bramki”
Zachodnie zespoły od lat 70. zaczęły starać się, aby Kazik zaczął u nich grać. Wśród nich znajdował się Inter Mediolan, AC Milan czy Real Madryd. Lecz Deyna był oficerem Ludowego Wojska Polskiego i w związku z tym nie mógł wyjechać do kraju NATO.
Momentem przełomowym były Igrzyska Olimpijskie w 1972, które odbywały się w Monachium. To wtedy Polska w meczu o złoto do przerwy przegrywała z Węgrami 0:1, żeby ostatecznie zwyciężyć 2:1 dzięki dwóm bramkom Kazika.
Polak, Węgier dwa bratanki, ale my strzelamy bramki
– takim hasłem przywitali kibice naszą złotą reprezentację wracającą z igrzysk olimpijskich. Łącznie piłkarz zdobył 9 goli na turnieju, uzyskując tytuł króla strzelców.
Dwa lat później odbywały się Mistrzostwa Świata.
Dla mnie największą gwiazdą mistrzostw świata jest Deyna. Znaliśmy przed turniejem wielu świetnych piłkarzy z Cruyffem na czele, których potem zobaczyliśmy na boiskach RFN, ale to, co pokazał nam dwudziestosiedmioletni polski zawodnik, było najwyższej marki
– powiedział o nim Pele, choć Polska zajęła trzecie miejsce na podium.
Zmarnował karnego i postanowił odejść z reprezentacji
Z kadry odszedł na Mistrzostwach Świata w Argentynie (1978), gdzie Polacy jechali jako faworyci. Podczas meczu z gospodarzem sędzia podyktował dla nas rzut karny. Gol dawał szansę na awans do dalszych rozgrywek. Deyna zmarnował okazję. Nie mógł sobie tego darować.
W tym samym roku otrzymał zgodę od władz państwowych na wyjazd. 22 listopada 1978 podpisany został przez niego kontrakt z Manchesterem City, co angielski klub kosztowało sto pięćdziesiąt tysięcy funtów. Trenerzy z Manchesteru długo szukali dla niego miejsca w zespole i choć w ciągu dwóch sezonów strzelił łącznie 13 bramek, coraz rzadziej wychodził w pierwszej jedenastce.
W 1981 roku przeszedł do San Diego Sockers. W Kalifornii znowu zaczął cieszyć się uznaniem kibiców, ale jego osobiste problemy narastały. Jednym z nich okazał się menedżer Ted Miodonski. Tak zakręcił piłkarzem, że otrzymał prawo do dysponowania środkami, które wpływały na konto. Ukradł mu około 350 tysięcy dolarów.
„Uwielbiał tylko bliskie spotkania trzeciego stopnia z kobietami”
W 1987 roku Kazimierz Deyna rozegrał ostatni mecz klubowy. Podobno planował wrócić do Polski i zostać trenerem. Lecz miał także pasje poza piłką nożną. Były nią kobiety.
Nigdy nie palił, jeszcze wtedy prawie nie pił. Uwielbiał tylko bliskie spotkania trzeciego stopnia z kobietami
– pisał jego biograf Stefan Szczepełek. Trener Legii musiał je podobno odganiać. W końcu trafił na żonę. Z Mariolą Polasik doczekał się w 1973 syna.
Wraz z kryzysem w karierze, gdy grał dla Manchesteru, Deyna zaczął pić – za alkohol stracił nawet prawo jazdy w Anglii. W Stanach Deyna uzależnił się od hazardu. Życie mu się sypało, piłka nożna stała się jego przeszłością. A przecież potrafił tylko grać.
1 września 1989 r. światowe media obiegła tragiczna wiadomość. Na autostradzie pod San Diego zginął Kazimierz Deyna. Okoliczności wypadku do dzisiaj budzą emocje. Z niewyjaśnionych przyczyn rozpędzony Ford F-600 piłkarza uderzył w tył stojącego na poboczu, dobrze oznakowanego samochodu. Siła była tak duża, że Deyna zmarł na miejscu.
Policja nie stwierdziła śladów hamowania. Wóz Deyny wpadł na stojący samochód przodem i prawą stroną
– pisał jego biograf.
„Kazimierz Deyna naszym przyjacielem jest, jego duch żyje pośród nas”
To nie był pogrzeb godny piłkarskiej legendy naszej reprezentacji, ponieważ władze nie wydały zgody na wyjazd do Stanów, aby pożegnać Kazimierza Deynę. W uroczystości wzięło udział 100 osób. Ciało zostało pochowane na cmentarzu w San Diego, a jego koledzy z kalifornijskiego zespołu ponieśli trumnę.
Lecz historia dopisała postscriptum. 6 czerwca 2012 roku jego prochy zostały sprowadzone do Polski. Po latach zgodziła się na to Mariola Deyna. Drugi pogrzeb miał miejsce na Wojskowych Powązkach, a w trakcie uroczystości zagrał jazzman Stanisław Soyka. Kibice na cześć Deyny zaśpiewali pieśń powstałą w 1973 roku:
Kazimierz Deyna naszym przyjacielem jest, jego duch żyje pośród nas
Pomnik legendarnego piłkarza stanął przed wejściem na stadion Legii.