O co chodziło z płynem Lugola?
Z czym dzisiaj, poza głośnym serialem HBO, szczególnie kojarzymy w Polsce tamten kwiecień? O ile urodzonym później niż na początku lat 80. płyn Lugola znany jest najwyżej z opowieści starszego rodzeństwa lub rodziców, o tyle wcześniejsze pokolenia do dzisiaj niechętnie wspominają jego ohydny smak. Był gęsty, o barwie ciemno-bursztynowej, a na języku przypominał coś między cherry coke a cierpkim sokiem z aronii. Oczywiście z solidną dawką chemikaliów.
Choć Państwowa Agencja Atomistyki uspokajała, że w związku z wybuchem elektrowni nie ma w Polsce zagrożenia dla życia i zdrowia, już 29 kwietnia rozpoczęło się masowe podawanie płynu Lugola. Początkowo tą profilaktyką miały zostać objęte jedynie dzieci, wkrótce jednak poszerzono ją także na osoby dorosłe. W ciągu zaledwie trzech dni wypiło go prawie 18 i pół miliona Polaków. Była to największa taka akcja w historii.
Na tę decyzję władz wpłynął profesor Zbigniew Jaworowski, członek Polskiej Komisji Rządowej ds. skutków katastrofy w Czarnobylu, zwracając uwagę na niebezpieczeństwo związane z radioaktywnym jodem 131:
Mógł on przedostać się przede wszystkim do mleka, a stamtąd do tarczyc dzieci. Mieliśmy wówczas pełnię wiosny, więc rolnicy już wypuszczali krowy na łąki skażone radioaktywnym jodem z Czarnobyla. Dlatego najważniejsza wiadomość, którą chciałem przekazać władzom, brzmiała: trzeba jak najszybciej podać dzieciom stabilny jod, by uchronić je przed rakami tarczycy
– wspominał kilka lat później w wywiadzie dla „Polityki”.
Choć dzisiaj specjaliści mówią, że picie płynu Lugola było niepotrzebne a być może nawet szkodliwe, wobec niejasnych informacji napływających z miejsca katastrofy lepiej było dmuchać na zimne. Sam profesor Jaworowski przyznawał po latach, że gdyby posiadał wówczas komplet danych, nie proponowałby rządowi takiego rozwiązania.
Gorbaczow nie przerwał wolnego
Kiedy w 1986 roku Michaił Gorbaczow został sekretarzem generalnym partii komunistycznej, jego zadaniem było zaradzenie narastającym problemom. Druga połowa lat 80. była nie tylko w Polsce trudna w związku z niedawnym stanem wojennym. Również pozostałe kraje bloku wschodniego mierzyły się z poważnymi problemami ekonomicznymi, a Związek Radziecki pozostawał dodatkowo uwikłany w przegraną wojnę w Afganistanie.
Kamil Dworaczek, autor książki o polskiej reakcji na katastrofę, w wywiadzie z Katarzyną Kaczorowską opowiadał o procesie decyzyjnym władz ZSRR:
Dyrekcja elektrowni w pierwszym momencie utrzymywała, że reaktor jest cały. W nocy 26 kwietnia taką informację otrzymał premier Nikołaj Ryżkow, Ryżkow z kolei obudził Gorbaczowa, który dowiedział się od niego, że doszło do awarii w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej, ale reaktor jest cały […] Powiedział, że na poniedziałek 28 kwietnia trzeba zwołać spotkanie politbiura i wtedy o tej awarii porozmawiają. Jak widać, nie miał świadomości powagi sytuacji i nie przerwał wolnego.
Szybko okazało się, że sytuacja jest znacznie poważniejsza. Władze ZSRR, dostrzegając nazajutrz powagę problemu, nakazały masową ewakuację mieszkańców Prypeci – miasta zbudowanego dla pracowników elektrowni – lecz Moskwa nie poinformowała żadnego z sojuszników o rozmiarze katastrofy. I nawet kiedy nad państwami ościennymi wykryto skażone powietrze, Związek Sowiecki wciąż ukrywał powagę sytuacji. Wszystkie kraje wokół zmuszone były działać po omacku.
Według danych Rosyjskiej Akademii Nauk łączna liczba zgonów związanych z katastrofą sięgnęła nawet 200 tysięcy osób. W promieniu 10 kilometrów od elektrowni utworzono strefę szczególnego zagrożenia, a w promieniu 30 kilometrów strefę o najwyższym stopniu skażenia. Do dzisiaj tereny byłej Elektrowni Jądrowej znajdują się pod stałą obserwacją.
Szantaż na miarę zbrodniarza
Inwazja wojsk putinowskiej Rosji na Ukrainę już w pierwszych dniach rozpętała dyskusje wokół zagrożeń związanych z atakiem na nieaktywną elektrownię. Obawiano się, że dyktator z Moskwy może zdecydować się na bombardowanie terenów skażonych, gdzie znajdują się wyłączone z użytku reaktory oraz składowiska odpadów promieniotwórczych. A z pewnością, mówiono, będzie chciał wykorzystać czarnobylską traumę społeczeństw Europy wschodniej.
Kiedy 8 marca Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej poinformowała, że utraciła kontakt z systemami monitorującymi poziom promieniowania, wszyscy na chwilę wstrzymali oddech.
Jestem głęboko zaniepokojony trudną i stresującą sytuacją, w jakiej znajduje się personel elektrowni jądrowej w Czarnobylu oraz potencjalnym ryzykiem, jakie niesie to ze sobą dla bezpieczeństwa jądrowego
– powiedział wtedy szef MAEA Rafael Grossi.
Dzień później Polska Agencja Atomistyki informowała, że pomimo utraty zasilania w Czarnobylskiej Strefie Wykluczenia, sytuacja radiacyjna jest w normie. Od tamtej pory wielu zadaje sobie pytanie, na ile tereny po katastrofie wciąż stanowią zagrożenie.
Jak tam byłem, to byli też specjaliści z Narodowego Centrum Badań Jądrowych w Świerku, którzy się specjalizują w pomiarach natężenia promieniowania. Stwierdzili wtedy, że promieniowanie na terenie elektrowni jest takie, jak naturalne promieniowanie w centrum Warszawy
– mówił profesor Jan Składzień z Politechniki Śląskiej w wywiadzie z Adrianem Dąbkiem.
Choć efekt psychologiczny wykorzystania w wojnie Czarnobyla to szantaż na miarę zbrodniczego przywódcy, elektrownia nie stanowi dla nas bezpośredniego zagrożenia.