Wybitna himalaistka

Wanda Rutkiewicz - żyła tylko oko w oko z żywiołem

Wiedziała, że umrze w górach. I spodziewało się tego także środowisko himalaistów. Od pewnego czasu w jej oczach czaił się płomień autodestrukcji. Dlatego nie chcieli jej mieć w swoich zespołach. Zaczęła zbyt wiele ryzykować, wspinała się ponad własne siły, a projekt „Karawana marzeń” nadmiernie eksploatował jej ciało. Chciała w ciągu kilku miesięcy zdobyć osiem z czternastu ośmiotysięczników, które zostały jej do sięgnięcia po pełną Koronę Himalajów.

Czekała na niego

Nienawidziłam wtedy gór

– powiedziała Wanda Rutkiewicz kilkanaście miesięcy po tragicznej śmierci swojego kochanka, która miała miejsce w lipcu 1990 roku. Wspólnie z grupą innych himalaistów wspinali się na Broad Peak (8047 m n.p.m.). On nazywał się Kurt Lyncke-Kruger i był znanym neurologiem z Berlina Zachodniego, dla którego wspinaczka od lat stanowiła największą pasję. Ona miała za sobą dwa nieudane małżeństwa, a w tym szczupłym Niemcu z siwiejącymi, długimi włosami coraz częściej dostrzegała mężczyznę swojego życia.

Przemierzali właśnie stoki Karakorum na granicy Chin i Pakistanu. Kurt miał na sobie jasnożółty kombinezon puchowy. Czekała na niego, kiedy niespodziewanie spadł z wysokości 400 metrów. Później nie widziała już sensu w tym, aby ponownie się zakochiwać. Chyba, że w tych szczytach, na które pchała ją wyobraźnia.

Być może po jego śmierci czuła, że musi rzucić Himalajom wyzwanie i sprawdzić, czy zdoła ujarzmić ten żywioł. Choć już wtedy była jedyną kobietą na świecie, mogącą pochwalić się zdobyciem sześciu ośmiotysięczników, postanowiła zdobyć osiem pozostałych. Chciała to zrobić w możliwie krótkim czasie, najlepiej w ciągu kilkunastu miesięcy. Anna Kamińska, autorka autobiografii himalaistki, wspominała w wywiadzie z Jakubem Radomskim i Markiem Wawrzynowskim:

Wszyscy mieli świadomość, że jej projekt "Karawana marzeń", zakładający szybkie zdobycie wszystkich ośmiotysięczników, skończy się źle. Aleksander Lwow czy Leszek Cichy mówili mi wprost, że mieli przekonanie, że to się skończy jej śmiercią

Dwoje Polaków na szczycie

We wspinaczkowy świat wprowadził ją Bogdan Jankowski, polski taternik i instruktor. Lecz chyba uczciwiej byłoby stwierdzić, że wprowadziła się w ten świat sama, on jedynie wskazał jej drzwi. Wspólnie z nią i kolegą pojechali w Sokoliki, gdzie poprosili Wandę, aby na nich zaczekała na pniu pod Wielkim Kominem w Sukiennicach. Zamierzali tylko wejść na szczyt i obiecali za chwilę wrócić.

Wychodzimy na górę i widzimy Wandę 20 metrów nad ziemią, solo bez liny. Ledwo się trzyma, bo komin jest szeroki. […] Zawiązałem pętlę na linie i zrzuciłem krzycząc: „Wanda, łap się!". Ona tę linę z obrzydzeniem odrzuciła i wylazła sama na górę. To była jej pierwsza wspinaczka. Tak się zaczęło, no i potem już szła swoją drogą

To był początek lat 60., a polskie pasma prędzej czy później muszą przestać wystarczyć komuś, kto górski żywioł ma we krwi. Już w 1967 roku Wanda Rutkiewicz wspólnie ze swoją kompanką, Haliną Kruger-Syrokomską, przeszły wschodnią ścianę Aiguille du Grepon (3482 m n.p.m.) w masywie Mont Blanc. Od tamtej pory wspinały się nie tylko na coraz wyższe szczyty, wspinały się także w stronę alpinistycznej ekstraklasy. Powoli zaczynały nawet przeganiać mężczyzn, o czym opowiadał Janusz Onyszkiewicz, w 1975 roku towarzyszący Wandzie i Halinie w drodze na Gaszerbrum III:

Wanda była absolutnie zdeterminowana, aby przede wszystkim grupa kobieca osiągnęła szczyt. Nam, mężczyznom, groziło, że zostaniemy zredukowani do roli tragarzy

Pewnie dlatego to ona musiała być pierwszą osobą z Polski, która stanęła na szczycie Mount Everestu. Osiągnęła to jednak nie w ramach wyprawy narodowej, lecz podczas międzynarodowej ekspedycji, zorganizowanej dla wspinaczy ze Szwajcarii, Niemiec i Austrii. Tego samego dnia, 16 października 1978 roku, w nieco innej części świata Polak stanął na szczycie Kościoła katolickiego. Spotkanie Wandy Rutkiewicz i Jana Pawła II miało miejsce niecały rok później, w czerwcu 1979. Podczas prywatnej audiencji himalaistka wręczyła papieżowi kamień z Mount Everestu.

„Miała w oczach tę górę”

Miała czterdzieści dziewięć lat, kiedy zdecydowała się wyruszyć na Kandczendzongę. Był 1992 roku – czas niezbyt korzystny dla polskich himalaistów. Koszty organizacji wypraw znacznie wzrosły i Wanda Rutkiewicz wiedziała, że jeśli chce utrzymywać się ze sportu, jeszcze długo nie będzie mogła zacząć odcinać kuponów.

Na tę swoją ostatnią wyprawę namówiła świetnego taternika, Arka Gąsienicę-Józkowego. Na miejscu dołączył do nich także Meksykanin Carlos Carsolio.

Lekarz, który badał Wandę Rutkiewicz przed ostatnią wyprawą, wykrył u niej zmianę w jamie brzusznej. Podobno himalaistka bardzo źle wyglądała, a jej polski towarzysz wspominał, że była opuchnięta już na początku wyprawy. Być może z tego powodu postanowił nie atakować z nią szczytu. Zamiast niego, wyruszył z nią Carsolio. Znacznie młodszy Meksykanin był również zdecydowanie szybszy od Polki. Kiedy wracał ze szczytu, spotkał starszą koleżankę, kiedy szykowała się do biwaku na wysokości 8 tys. m n.p.m. Wspominał później:

Powinienem był ją wtedy zmusić do odwrotu, ale Wanda miała w oczach tylko tę górę

W dniu śmierci, 12 maja 1992 roku, na śnieżnych polach podszczytowych Kandczendzongi (8595 m n.p.m.) przed Wandą Rutkiewicz pozostawało zdobycie jeszcze sześciu szczytów. Jej ciała nigdy nie odnaleziono.

Sonda
Czy rozumiesz ludzi, którzy zajmują się wspinaczką wysokogórską?

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki