Zabrali ją zarządcy majątku, w którym pracowała jako dziecko, ojciec się nie upomniał
Jej charakter wykuwał się w biedzie. Ciężkiej pracy fizycznej musiała się podjąć już jako dziecko. We wrześniu 1937 roku straciła matkę, a jej ojciec ożenił się ponownie. Z drugiego związku miał pięcioro dzieci.
Ukończyła tylko cztery klasy szkoły podstawowej, a do Warszawy w 1943 została zabrana przez zarządców pobliskiego majątku. Twierdzili, że zostali jej opiekunami, co nie było prawdą. Lecz ojciec się nie upominał o córkę. Z Warszawy przeniosła się później do Gdańska, gdzie pracowała najpierw w piekarni, potem w fabryce margaryny.
W 1950 roku trafiła na kurs spawacza, wkrótce znalazła się w Stoczni Gdańskiej i szybko została tam przodownicą pracy, wyrabiając 270% normy. Jej zdjęcie opublikowano w gazecie, ją samą wysłano w nagrodę do Berlina. Choć Związek Młodzieży Polskiej wcielił Annę Walentynowicz w swoje szeregi, ona złożyła legitymację i jako członkini Ligi Kobiet zaczęła zabiegać o prawa pracownicze. Wtedy zaczęły się także jej kłopoty z Urzędem Bezpieczeństwa.
Była „elementem niepożądanym” w Stoczni, ale cieszyła się dużym poparciem zalogi
Szybko pozbyła się złudzeń co do socjalizmu. A skutki swoich przekonań po raz pierwszy odczuła w 1968 roku, gdy domagała się wyjaśnienia sprawy, którą władze usiłowały zatuszować. Chodziło o defraudację kasy zapomogowej. Usiłowano wyrzucić ją a to z pracy, lecz wstawiła się za nią załoga.
Była już wtedy po ślubie z Kazimierzem Walentynowiczem, a ich miłość przypieczętowały wydarzenia Grudnia ‘70. Brali udział w protestach pod Komitetem Wojewódzkim PZPR oraz w strajku w Stoczni, gdzie zajęła się pracą w kuchni. Wiele razy wspominała później obraz białych prześcieradeł z krwią zamordowanych i rannych stoczniowców.
Tyle było prześcieradeł, ilu padło zabitych
– mówiła w wydawanym przez KOR „Robotniku”.
Jej nazwisko znalazło się wśród „elementów niepożądanych” w Stoczni. Bezpieka rozpoczęła jej staranną inwigilację. I choć ponownie próbowano ją wyrzucić, miała za duże wsparcie w załodze. Władze bały się zwolnienia.
Nawet w obliczu osobistych tragedii nie przestawała walczyć
Z Radia Wolna Europa dowiedziała się o powstaniu Komitetu Obrony Demokracji, którego postulaty były jej bliskie. KOR opowiadał się za możliwością zrzeszania się w wolne i niezależne związki zawodowe oraz za obroną praw pracowniczych.
Wtedy została jedną z bliskich działaczek Wolnych Związków Zawodowych, gdzie aktywnie współpracowali m.in. Lech Kaczyński, Lech Wałęsa, Andrzej i Joanna Gwiazdowie czy Bogdan Borusewicz. Anna Walentynowicz działała w pełni jawnie, co sprowadziło na nią szykany Służby Bezpieczeństwa, grożono jej zwolnieniem, była zatrzymywana na 48 godzin.
W tym czasie zdiagnozowano u niej pylicę i zagrożenie rakiem, jej mąż z kolei okazał się być w bardzo zaawansowanym etapie nowotworu. Była przy nim dzień i noc, przebywając na bezpłatnym urlopie. Wkrótce zmarł.
Teraz nauczyłam się niemal wyłącznie cieszyć radością innych i cierpieć cierpieniem innych ludzi
– mówiła. Została sama z synem Januszem i wiedziała jedno, że na pewno przestanie walczyć.
„Trzeba było wtedy ogromnej odwagi, aby mówić głośno co się myśli”
8 sierpnia 1980 roku, kilka miesięcy przed osiągnięciem wieku emerytalnego, zwolniono ją dyscyplinarnie z pracy w Stoczni. Decyzja dyrekcji przesądziła o wybuchu strajku, do którego doszło 14 sierpnia. Wtedy powstał NSZZ „Solidarność”. Pierwszym postulatem było przywrócenie do pracy suwnicowej Walentynowicz. Szesnastego sierpnia, gdy osiągnięto porozumienie z władzami i zadecydowano o zakończeniu strajku, to właśnie Anna Walentynowicz, wraz z Henryką Krzywonos, Ewą Osowską i Aliną Pieńkowską zatrzymały wychodzących robotników. Sierpień ‘80 to jeden z najważniejszych momentów na drodze do obalenia PRL-u.
Była internowana w stanie wojennym, a 9 marca 1983 roku stanęła przed sądem.
- Władze wojskowe stawiają przed sądem Annę Walentynowicz, oskarżają ją o największe przestępstwo w oczach komunistów: "kontynuowanie działalności związkowej po 13 grudnia 1981 roku". Innymi słowy została oskarżona o czynne występowanie w obronie robotniczych praw w czasie, gdy trzeba było niezwykłej odwagi i nieustraszonej postawy, by powiedzieć głośno co się myśli
- mówił w 1983 roku na antenie Rozgłośni Polskiej RWE dziennikarz Wacław Pomorski.
„Ona walczyła dalej, coraz bardziej samotna, niezrozumiana...”
Została osadzona w grudniu 1983, w kwietnia 1984 roku zwolniona z więzienia. Po wyjściu mówiła, że ona nie robi nic złego. Próbowała tylko pomóc innym przetrwać.
Gdy w lutym 1985 roku zamordowany został Jerzy Popiełuszko, Anna Walentynowicz zainicjowała strajk głodowy w kościele w Bieżanowie Starym. Celem głodówki był także protest przeciwko więzieniu Andrzeja Gwiazdy, aresztowaniu Władysława Frasyniuka, Bogdana Lisa i Adama Michnika. W proteście uczestniczyło rotacyjnie 371 osób, trwał 194 dni. Jej wojna nie skończyła się wraz z Okrągłym Stołem.
Krytykowała Lecha Wałęsę oraz opozycję za zbytnią ugodowość, domagając się rozliczenia zbrodniarzy SB. Zarzucała przyszłemu prezydentowi agenturalną przeszłość. Lecz po 1989 roku sama nie uczestniczyła w polityce.
Kiedy my w 1989 roku świętowaliśmy wolność, ona walczyła dalej, coraz bardziej samotna, niezrozumiana. Wielu Polaków, w tym ja, nie podzielało jej poglądów i wizji historii, ale nie czas teraz na rozliczanie jej z racji. Teraz jest czas na wspólny pokłon i jedno wielkie dziękuję. Wszyscyśmy jej to winni
– napisał wyjątkowo trafnie Robert Mazurek apelując do jednego z ministrów rządu Tuska o wsparcie uroczystości związanych z 80-tą rocznicą urodzin Anna Walentynowicz. Apel w 2009 roku pozostał w bez odpowiedzi. Rok później zginęła w katastrofie smoleńskiej.