Kwaśniewska wskazała, gdzie wygrywa się wybory
Jolanta Kwaśniewska brała udział w marszu 4 czerwca, który został zorganizowany w Warszawie przez Donalda Tuska i jego polityczne środowisko. Była pierwsza dama przyznała, że widziała uśmiechniętych ludzi, ale ostudziła też zbyt triumfalne podejście do marszu. Bo jak zaznaczyła, wyborów nie wygrywa się w Warszawie, tylko "w Dąbrównie, koło którego teraz mieszkamy z mężem, a w którym ostatnio wygrywa PiS. To w Dąbrównie, w Sanoku, w Hrubieszowie wybrany zostanie zwycięzca najbliższych wyborów", a PiS to doskonale wie i stąd zmiany w ordynacji wyborczej. Zdaniem Kwaśniewskiej na marsz przyjechali przekonani, ale nowych wyborców trzeba zdobyć małymi gestami, jak ten, gdy Tusk na drugi dzień po marszu ruszył podziękować osobom, które sprzątały po marszu.
W rozmowie na łamach "Polityki" pojawił się też temat marszów kobiet. Kwaśniewska wspomniała przy tym, że w walce o wielkie cele nie można się poddawać, trzeba działać. I tu nagle w czasie rozmowy emocje sięgnęły zenitu: - Wie pan, ja nigdy nie przeklinam. Mam w sobie wewnętrzny opór przed takim językiem, ale rozumiem kobiety, które skandowały na ulicach to brzydkie hasło na w. Po czym dodała już wprost: - Dziś muszę to powiedzieć, że jest we mnie wkurw. I proszę tego nie kropkować, bo to szczera i silna emocja - przyznała.
Wpadli do Jolanty Kwaśniewskiej w kominiarkach o 6 rano! Nie mieli skrupułów
Kwaśniewska wspomniała też w czasie wywiadu, co spotkało jej fundację w 2007 roku, pod koniec rzędów PiS. - Do siedziby Fundacji Porozumienie bez Barier wpadło kilku panów z ABW. O godz. 6 nad ranem, w kominiarkach, jak do najgorszych bandytów - wspomniała. I dodała, że zabrali wówczas całą dokumentację, a po kilku tygodniach ją zwrócili "z takim wyrazem twarzy: ups!, głupio wyszło"