Godz. 23.35, zajezdnia autobusowa "Stalowa". Przez bramę zakładu wjeżdżają autobusy. Maszyny kierowane są na plac, gdzie mają stać przez całą noc. Po zaparkowaniu kierowcy zostawiają silniki na chodzie. Warkot motorów słychać w całej okolicy, wokół śmierdzi spalinami, a nad zajezdnią unosi się chmura siwego dymu. Dlaczego? Kierownictwo MZA stwierdziło, że w czasie przymrozków zgaszenie silnika na kilka godzin mogłoby doprowadzić do zamarznięcia motoru. Wtedy autobus mógłby rano nie odpalić.
- Ponadto chcemy, by rano nie było żadnych kłopotów z otwieraniem drzwi, by wszystkie układy pnemautyczne działały jak należy. Dlatego w czasie mrozów robimy co jakiś czas grzanie silników - wyjaśnia Sławomir Ślubowski (43 l.), rzecznik MZA. - Taki autobus wysycha, całe to błoto, które wnoszą pasażerowie, też się przy okazji usuwa i jest dobrze - twierdzi.
Jednak palenie silników w zajezdni jest bardzo kosztowne. Niskopodłogowy autobus spala 6 litrów oleju napędowego na godzinę. Każdy pojazd stojący w zajezdni jest grzany około dwóch godzin. Koszt spalonego oleju napędowego wynosi zatem aż 40 tys. zł w ciągu jednej tylko nocy! W przeciągu miesiąca to ponad milion złotych.
Producenci autobusów twierdzą zgodnie, że to głupota.
- Nasze autobusy nie zamarzają tak łatwo. Sprzedajemy je też do Szwecji i Norwegii, gdzie jest znacznie niższa temperatura, i nawet tam nikt nie włącza silników na noc - mówi Mateusz Figaszewski (32 l.), rzecznik produkującej autobusy firmy Solaris. Dr inż. Andrzej Wojciechowski (54 l.), dyrektor Instytutu Transportu Samochodowego, śmieje się, że w ten sposób dbano o silniki przed wojną!
- Nie wiem, czy w MZA brakuje akumulatorów, czy paliwo mają słabe, ale silnik jest po to, żeby go włączyć i wyłączyć - kwituje ekspert.