Co było najtrudniejsze w przygotowaniu Musicalu „Mamma Mia!” w Romie?
Technika! Zdecydowanie technika, która w tym spektaklu jest wyśrubowana do granic możliwości. Od czasu prób obiecuję uroczyście sobie i ekipie, że następnym naszym spektaklem będzie wystawienie XVII-wiecznej stacjonarnej opery z kandelabrami, bo – jak mawiał żartobliwie kiedyś Jerzy Bińczycki – współczesna technika przerasta możliwości naszego kółka teatralnego.
A poważnie...
Problemem jest to, że gigantyczne ściany LED-owe, wózki na których jeżdżą dekoracje są kierowane są komputerowo przez Wi-Fi. I jeśli tylko na widowni zadzwoni telefon, to może się okazać, że wszystko się zatrzyma. Ale panujemy nad tym.
A jeśli rzeczywiście zaszwankuje coś na łączach. Wśród widzów zawsze znajdzie się ktoś niesubordynowany, kto zechce w trakcie spektaklu zrobić zdjęcie lub wysłać sms-a.
Wówczas mam przygotowany numer awaryjny. Wyjdę, zatańczę i zastepuję. Tylko po co państwo macie mnie oglądać zamiast rewelacyjnych aktorów słuchania pięknych piosenek... (śmiech).
Trudno było też zdobyć prawa do wystawienia tego musicalu...
Starałem się o nie przez 10 lat, aż w końcu się udało! Dostaliśmy licencję na razie na rok, ale oczywiście z możliwością przedłużenia. I mam nadzieję, że będziemy ten spektakl grać i grać przez kolejne lata. Dzięki remontowi w Teatrze Roma możemy już grać także latem, bo mamy świetną klimatyzację. Więc zapraszamy 7 dni w tygodniu.
Spektakle w Romie wyróżnia zawsze pewien hitowy rekwizyt, helikopter w Miss Sajgon czy spadający żyrandol w „Upiorze w operze”. Co tym razem wjedzie lub spadnie na scenę?
W tym musicalu chcemy wykorzystać wszystkie nasze dotychczasowe ekty specjalne, a więc będzie latał czarodziejski dywan, będzie spadał żyrandol, będzie padał deszcz, będzie nawet czuć powiew morskiej greckiej bryzy – jako że akcja spektaklu dzieje się w pięknej greckiej miejscowości.
Piosenki Abby znamy wszyscy. Niektórzy – zwłaszcza młodzież biegła w angielskim – może się zastanawiać, po co było tłumaczyć je na język polski?
Powód jest prosty. To nie jest przecież koncert piosenek Abby. To bardzo aktorski spektakl, którego piosenki są tylko częścią, ilustracją do bardzo ciekawej fabuły. Ja sobie nie wyobrażam, ze moglibyśmy w teatrze śpiewać piosenki po angielsku. Tłumaczenie Daniela Wyszogrodzkiego jest jednak tak fantastyczne, że już po kilku minutach nie czujemy w ogóle, że znane światowe hity brzmią nieco inaczej.
Najbardziej żywiołowa reakcja publiczności jest po piosence „Many, many, many” co Daniel Wyszogrodzki przetłumaczył po prostu jako „Kasa, kasa, kasa”. Które przeboje spodobają się tak samo?
Każda piosenka jest niesamowitym przebojem brawurowo, żywiołowo lub wzruszająco wykonanym. Niesamowity jest finał pierwszego aktu. A finał całego przedstawienia to kompletny odjazd!
A Pana ulubiony przebój z musicalu to... ? To jest przepiękna wzruszająca piosenka śpiewana przez nasze Donny. Bo mamy je trzy – Annę Srokę-Hryń, Alicję Piotrowską i Annę Sztejner. Spektakl przygotowaliśmy w trzech obsadach.
Rozmawiała Izabela Kraj