Ten chłopiec miał przed sobą całe życie, które w brutalny sposób zostało przerwane. We wtorek wieczorem ministranci Antoś J.(+ 11l.) i jego brat Tadek (12 l.) wracali z kościoła pw. św. Jana Kantego na Żoliborzu. Do domu mieli około kilometra, ale postanowili wracać komunikacją miejską. Na skrzyżowanie Krasińskiego z Broniewskiego chłopcy dosłownie wlecieli, by tylko zdążyć na tramwaj. Nie zauważyli, że w ich kierunku jedzie rozpędzona toyota. Tadek zdążył wbiec na chodnik, ale Antoś wpadł prosto pod koła samochodu. Dziecko zmarło kilka godzin później w szpitalu.
- Kierowca samochodu był trzeźwy – zapewnia Robert Opas z Komendy Stołecznej Policji. Auto prowadził 24-letni Dmytro M., najprawdopodobniej na liczniku miał grubo ponad setkę. Mężczyzna twierdzi, że pozwolił sobie na takie szaleństwo, bo miał zielone światło. Co innego powiedział rodzicom mały Tadek. - Syn powiedział, że spojrzał kątem oka na sygnalizację i kierowca miał czerwone gdy wbiegli pasy – mówi pani Katarzyna, mama tragicznie zmarłego chłopca.
To jak naprawdę wyglądały światła w momencie wypadku będzie przedmiotem policyjnego śledztwa. Biegli będą musieli przejrzeć zapis z monitoringu i ustalić z jaką prędkością jechała toyota, bo ograniczenie w okolicach feralnego skrzyżowania wynosi 50 km/h. Niewykluczone, że odpowiedzialność będą musieli ponieść również rodzice ofiary. - Mogą odpowiedzieć za zaniedbanie, bo tak małe dzieci nie powinny same włóczyć się po mieście, szczególnie późno wieczorem – zdradził „Super Expressowi” jeden ze śledczych. Niestety, zanim sprawa się wyjaśni, mogą minąć długie miesiące.
Czytaj: Ofiary wypadku w Klamrach pod Chełmnem. Mieli przed sobą całe życie