Zarząd Dróg Miejskich w ostatnich latach wymienił niemal wszystkie windy na kładkach, a mimo to warszawiacy są zgodni - te dźwigi to awaryjne buble. Nie ma tygodnia bez informacji o tym, że ktoś w jakiejś utknął. Najczęściej, jak kilka dni temu przy Czerniakowskiej czy wcześniej przy Ostrobramskiej, są to niestety kobiety z wózkami i małymi dziećmi.
Niepełnosprawni też sobie wind nie chwalą. Nie tylko z powodu nagłych uwięzień. - Mam duże problemy z korzystaniem z takiej windy, bo nie mogę jednocześnie przyciskać guzika i opierać się o kule, a inaczej winda nie jedzie - mówi Waldemar Urbanek (53 l.), rencista z Mokotowa, który porusza się o dwóch kulach. - Czasem zdarza się, że winda nie działa kilka dni pod rząd. Wtedy muszę w ogóle zrezygnować z wyprawy na drugą stronę ulicy - dodaje.
Urzędnicy z ZDM do zarzutów o awaryjność i nagłe zatrzymania z pasażerami podchodzą ze spokojem. - W każdej windzie znajduje się przycisk alarmowy, a w jednej trzeciej z nich także możliwość połączenia się z dyżurnym za pomocą urządzenia GSM - mówi Adam Sobieraj, rzecznik Zarządu Dróg Miejskich. Przypomina, że podany jest też numer alarmowy.
Jak szybko dojedzie do nas pogotowie dźwigowe, gdy utkniemy w windzie? Nasz reporter zadzwonił pod wskazany numer. Operator najpierw zadał kilka pytań sprawdzających, a dopiero potem przyjął zlecenie. Zapytany, kiedy możemy się spodziewać pomocy, odparł: - Mamy inne zgłoszenie w tej okolicy, więc nasz pracownik powinien być ciągu 15-20 minut. Jak się okazało, serwis pojawił się po 21 minutach. Mieliśmy zatem spore szczęście, że ktoś utknął w windzie w bliskim sąsiedztwie.
Sprawdź: Szpitale z kolektorami słonecznymi