Po co było mamić warszawiaków, podając przed wyborami termin otwarcia metra na 14 grudnia? Kontrkandydaci Hanny Gronkiewicz-Waltz z niedawnej kampanii Jacek Sasin (45 l.) i Piotr Guział (39 l.) mają na to jedną odpowiedź: - Prezydent musiała doskonale wiedzieć, że to nierealny termin. Ale dopiero po wyborach można mówić prawdę... - komentują.
Jako przyczynę opóźnienia w odbiorach prezydent Warszawy podała wtorkowy pożar akumulatorów na stacji Rondo Daszyńskiego. Bezpośrednio po tym incydencie rzecznik Metra Warszawskiego zapewniał dziennikarzy, że awaria nie wpłynie na termin otwarcia. Ale straż pożarna, od której zależy oddanie do użytku podziemnej kolejki, ma na ten temat najwyraźniej inne zdanie. Podobnie inspektorzy nadzoru budowlanego, którzy oceniali termin 14 grudnia za "zbyt optymistyczny".
W czwartek prezydent spotkała się ze służbami odpowiedzialnymi za budowę metra, a w piątek z komendantem straży. - Doszłam do wniosku, że nie można zlekceważyć tego incydentu - oznajmiła na piątkowej konferencji prasowej Hanna Gronkiewicz-Waltz. - Najważniejsza jest ostrożność i odpowiedzialność. Wszystko musi być dokładnie sprawdzone. Akumulatory na Rondzie Daszyńskiego muszą być wymienione, a te na pozostałych sześciu stacjach skontrolowane - wyjaśniała.
Nowego terminu otwarcia metra prezydent już podać nie chciała. Wiadomo jednak, że kontrole służb potrwają "co najmniej kilka tygodni", więc gwiazdkowego prezentu dla warszawiaków z metra na pewno nie będzie!
Strażacy zakończyli dotąd kontrolę tylko na jednej z siedmiu stacji - rondzie ONZ. Pozostałe stacje muszą przejść próby zadymiania. Po uzyskaniu pozwoleń odbędą się wydłużone do dwóch tygodni jazdy testowe bez pasażerów, które po wtorkowym pożarze zostały wstrzymane.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail
Zobacz też: Warszawa. Zamiast metra będą pyzy