Około godz. 9 Leszek S. z synkiem Kubą wybrał się do pobliskiego sklepu po zakupy. Maluch dopiero co nauczył się jeździć na rowerku. Kiedy przechodzili przez pasy alei KEN na wysokości ul. Artystów, jadące jednym pasem auto zatrzymało się, by przepuścić pieszych, volvo na pasie obok nawet nie zwolniło przed zebrą. Prowadzący auto Eugeniusz M. nie zatrzymał się przed pasami i z całym impetem uderzył w Kubusia. Dziecko poleciało około 10 metrów, uderzając głową w asfalt. Na pomoc rannemu rzucił się przypadkowy kierowca. Potem do akcji wkroczyło pogotowie, które przez niemal godzinę walczyło o życie chłopca. Niestety, mały Kubuś zmarł na jezdni na oczach zrozpaczonej rodziny.
Przeczytaj też: Wiemy kim jest wariat szalejący BMW po Warszawie! To Robert N. pseudonim FROG
Bliscy chłopca siedzieli na ulicznym krawężniku, płacząc za utraconym dzieckiem. Matka Kubusia została odwieziona przez pogotowie, bo zaraz po tragedii zemdlała. Babcia malca ściskała rowerek i bucik chłopca i krzyczała: - Nie! Kuba!
- Kubuś to było oczko w głowie, świetny chłopak. Pierwsze dziecko Leszka i Magdy. Boimy się o nich i modlimy - mówili nam na miejscu bliscy dziecka. Ojciec chłopca kilkakrotnie podchodził nerwowo do radiowozu, w którym siedział kierowca, który zabił jego dziecko.
Pirat trafił w końcu na komendę i został zatrzymany do czasu przesłuchania przez prokuraturę.
- Dopiero śledztwo ustali dokładny przebieg zdarzenia - mówi Edyta Adamus z biura prasowego Komendy Stołecznej Policji. Według ojca i świadków wypadku kierowca w chwili tragedii rozmawiał przez telefon.
ZAPISZ SIĘ: Codzienne wiadomości Super Expressu na e-mail