- Pójdzie pan na referendum?
- A jak pani myśli?
- Że nie.
- Oczywiście, że nie. Bo to nie są zwykłe wybory - te prawdziwe są za rok. Niepójście na referendum jest takim samym aktem demokratycznego działania jak głosowanie.
- Będzie jakiś referendalny cud w oświacie? Są obniżki opłat za śmieci, są obniżki podwyżki cen biletów, a w edukacji coś się zmieni?
- Cud w dziedzinie edukacji warszawskiej - jeśli tak można powiedzieć - trwa od siedmiu lat. Dla mnie satysfakcjonujący jest zw. Lokalny Wskaźnik Rozwoju Społecznego, badanie poziomu edukacji przeprowadzane przez ONZ, w którym Warszawa jest na pierwszym miejscu. Na 100 punktów otrzymaliśmy 98. Drugi Kraków ma ich o 10 mniej. A 16 warszawskich szkół jest też w pierwszej "50" najlepszych placówek w kraju.
- To chyba oczywiste, że stolica ma najwyższy poziom edukacji?
- Nic nie dzieje się samo. To efekt warunków, jakie tworzymy. Konsekwentnie realizujemy to, co pani prezydent obiecała w programie wyborczym w 2006 roku. Przez ten czas przybyło 2 tys. miejsc w żłobkach. W przyszłym roku będzie ich dwa razy więcej niż na początku kadencji. Przybyło też kilkanaście tysięcy miejsc dla dzieci w wieku przedszkolnym - to wzrost o ponad 30 proc.
- A jednak jest referendalny fajerwerk w przedszkolach. Prezydent obiecała 10 mln zł na zajęcia dodatkowe dzieci w przedszkolach. Tylko dlaczego dyrektorzy nie mają ciągle tych pieniędzy?
- Zarządzenie w tej sprawie zostało właśnie podpisane. Pieniądze już można uruchamiać. I naprawdę dyrektorzy przedszkoli nie powinni się martwić o pieniądze. Myśmy już w lipcu zdecydowali, że w związku z nowymi przepisami weźmiemy na siebie ten finansowy ciężar. Wtedy jeszcze nie było wiadomo, czy referendum w ogóle się odbędzie. Ale było dla nas jasne, że do tej pory zajęcia dla przedszkolaków, za które płacą rodzice, nie były dostępne dla wszystkich. Zwłaszcza tych mniej zamożnych. I zmiana przepisów z tym kończy.
- Tymczasem wielu rodziców nie jest zadowolonych. Protestują. Bo chcą płacić za swoje maluchy.
- To jest trochę tak, jak z tym referendum. Jest milcząca większość rodziców, która uważa, że nowe przepisy są dobre i nie będzie robić nic, by je zmienić. Jest też grupa, którą słychać, bo głośno wykrzykuje swoje argumenty. Ale to jest mniejszość.