Kolejny dzień z paraliżem w podziemnej kolejce. Tak jak we wtorek jego przyczyną był sygnał o wyczuwalnym zapachu gazu. - Wyczuli go maszyniści w tunelach między stacjami Ratusz-Arsenał i Dworzec Gdański. Ze względów bezpieczeństwa natychmiast zdecydowaliśmy o ewakuacji podróżnych, a na miejsce wezwaliśmy odpowiednie służby - tłumaczy Krzysztof Malawko, rzecznik Warszawskiego Metra. Przez ponad dwie godziny zamknięte były stacje: Centrum, Świętokrzyska, Ratusz-Arsenał, Dworzec Gdański, Plac Wilsona i Marymont.
W tym czasie strażacy sprawdzali w tunelach poziom stężenia trującej substancji. Ich urządzenia nie zarejestrowały jednak obecności gazu. Zdezorientowani pasażerowie tracili nerwy. - Utknąłem na kilkadziesiąt minut w pociągu ze stacji Wilanowska do Centrum. Przez to spóźniłem się na ważne szkolenie - denerwował się Tomasz Nowak (39 l.).
Zobacz: Warszawa. To ja, Figielek, szukam domu!
W miasto kolejny raz ruszyły zastępcze autobusy, a w Ratuszu znów zebrał się Zespół Zarządzania Kryzysowego. Według urzędników najbardziej prawdopodobną przyczyną paraliżu wydaje się celowe działanie. - Wszystko wskazuje na to, że jakaś osoba lub grupa osób specjalnie rozpyla na peronach jakąś substancję - przyznała prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz po wczorajszym spotkaniu. Zapewniała też, że metro jest bezpieczne.
- To substancje zapachowe, a nie trujące. Służby za każdym razem muszą zachowywać się tak samo - tłumaczyła. Zapowiedziała, że w metrze pojawi się więcej patrolów policji i straży miejskiej. Mundurowi zabezpieczyli już monitoring z zamkniętych stacji. - Przeglądamy i analizujemy nagrania - mówi Mariusz Mrozek, rzecznik Komendy Stołecznej Policji. Sprawca komunikacyjnego paraliżu w metrze zostanie obciążony kosztami przeprowadzonej akcji. Mogą one wynieś nawet kilkaset tysięcy złotych.