Poprzednie warunki przetargu, zaskarżone przez kilka firm śmieciowych, urzędnicy musieli zmienić, ponieważ KIO uznała, że faworyzują miejską spółkę MPO. Po tym wyroku stanowisko stracił wiceprezydent Jarosław Kochaniak (46 l.), odpowiedzialny za przygotowanie Warszawy do śmieciowej rewolucji. Jego następca Jarosław Dąbrowski (38 l.) opracował nowe kryteria przetargu. A właściwie jedno. - Chcemy, by o wyniku przetargu decydowała tylko cena. Tak jak niemal w całej Polsce. To daje szansę na to, że odbiór śmieci nie będzie drogi - mówi nam wiceprezydent Dąbrowski.
Jednak takie ustalenia Ratusza ponownie do KIO zaskarżył jeden z oferentów - firma Byś, która na Bielanach ma nowoczesną sortownię odpadów. Przedsiębiorcy są bowiem przekonani, że kryterium ceny nie gwarantuje dobrej jakości usługi. I istnieje groźba, że przy dumpingowych cenach śmieci będą nadal wywożone na dzikie wysypiska lub do lasu. A ekologia musi kosztować. I małe firmy, jak Byś, nie mają wówczas szans wygrać z dużymi zagranicznymi koncernami, jak np. Remondis.
- Znamienne jest to, że tylko firma Byś zaskarżyła to kryterium. Ja rozumiem, że ktoś zainwestował duże pieniądze, ale warszawiacy nie mogą płacić za prywatne inwestycje - stwierdza wiceprezydent Dąbrowski.
W poniedziałek KIO przesłuchała pełnomocników obu stron tego konfliktu. I dziś ma wydać ostateczną decyzję. Jeśli tym razem podzieli zdanie władz miasta, Ratusz do 23 sierpnia będzie czekał na złożenie ostatecznych ofert od firm, które odbierałyby śmieci od mieszkańców. Od tych ofert zależy, czy utrzymają się stawki opłat ustalone przez Radę Warszawy. Bo istnieje szansa, że mogą być niższe. Dziś to 10-28 zł w blokach oraz 30-60 zł w domach jednorodzinnych.
Jeśli jednak Izba uwzględni zarzuty firmy Byś, Ratusz będzie musiał po raz trzeci rozpisać go od nowa. - Wówczas na pewno odwołamy się do sądu - zapowiada wiceprezydent Dąbrowski.