Może już państwo nie pamiętają, ale pod koniec rządów PO-PSL pisowscy politycy i intelektualiści popełnili książkę „Wygaszanie Polski: 1989-2015”, które miało być diagnozą demontażu państwa i wspólnoty narodowej przez kolejne zdradzieckie rządy III RP. Niewielka książeczka w założeniu dążyła do wskazania obszarów państwa, które wymagają sanacji. Okazało się jednak, że to instrukcja obsługi nie jak Polskę odbudować, ale jak ją wygasić.
Kolejne rozdziały o wygaszaniu służby zdrowia, sił zbrojnych, kolejnictwa, dyplomacji, szkolnictwa wyższego czy społeczeństwa obywatelskiego to jakby kronika zapowiedzianej demolki. Czego się bowiem PiS w swoim rewolucyjnym szale nie tknął, każdy z tych obszarów stawał się jeszcze bardziej dysfunkcyjny niż wcześniej. Służba zdrowia nie przechodzi stress testu pandemii, siły zbrojne po destrukcji Macierewicza wydają się niezdolne do obrony państwa, kolej nadal się zwija zamiast rozwijać, dyplomacji nie istnieje, szkolnictwo wyższe zagrożone jest hunwejbinizmem ministra Czarnka, a społeczeństwo obywatelskie jest ciągłym celem ataków PiS i jego prawnymi próbami okiełznania.
Można wymieniać tak w nieskończoność. Atak na instytucję RPO to tylko kolejny przykład destrukcyjnych sił, które targają PiS. Obrażeni na to, że wraz ze zdobyciem Senatu przez opozycję parlament przestał być maszynką do robienia rewolucji, politycy PiS uznali, że skoro nie da się przepchnąć swojego kandydata na RPO, lepiej całkowicie tę instytucję sparaliżować. Skoro nie będzie kopii Rzecznika Praw Dziecka, który zamiast realnymi i poważnymi problemami polskich dzieci, zajmuje się prawicowymi fantazjami o zagrożeniu ze strony „ideologii LGBT i gender”, to lepiej, żeby RPO nie było, bo jak Bodnar czepiałby się i upominał o prawa obywatelskie tych, w których rządy PiS uderzają. W końcu, kto nie z Mieciem, tego zmieciem.