„Zostawcie Tupolewa. Nie zadreczajcie pomników. Przynajmniej tego. Oszczędźcie Janosika. Nie zasypujcie go kwiatami. Proszę” - zaczyna swój wpis Joanna Racewicz. Jak podkreśla, jej mąż nigdy nie lubił „akademii ku czci”, czy „narodowego zadęcia”. Kwiaty? Tylko w ogrodzie, albo wazonie. „Jaka szkoda tylko, że nie będę wysłuchana. Jutro, w jedenastą rocznicę, w poważnych garniturach i namaszczonych twarzach staną tu kolejne delegacje, żeby ozdobić groby tonami wiązanek. Aż kamieniom zabraknie powietrza. Staną w maskach panie i panowie i tylko oczy będą do upilnowania... Przyjdą - w imię potrzeby, czy powinności? Dla hołdu, czy polityki? Tak, jestem wdzięczna za pamięć, ale ona nie musi walić w bęben, ani więdnąć na grobach” - pisze dziennikarka.
NIE PRZEGAP: Pilne! Tusk ujawnił w TVN, co powiedział mu Lech Kaczyński. Poważne oskarżenia w sprawie katastrofy smoleńskiej
Pamięć o żywych
Jak podkreśla, wystarczy symbol, gest. „Tyle razy powtarzałam tym, co płaczą po Janosiku, że - jeśli chcą ukłonić się Przyjacielowi - niech zabiorą na spacer Jego Syna. Na mecz, trening, lody. Zrozumiał jeden. Dzięki, Darek. Nie, nie mam pretensji. Każdy ma swoje życie” - podkreśla. „Są pomniki trwalsze, niż ze spiżu. Na wyciągnięcie ręki. Cudne i uśmiechnięte. Żyję dzięki jednemu z nich. Dziękuję, Synku. Idziemy w stronę światła” - dodaje Racewicz.
Dramat pandemii
Ale to nie koniec wpisu. W post postscriptum bowiem wdowa po oficerze BOR odniosła się również do obecnej sytuacji pandemicznej. „Teraz codziennie umiera kilka Tupolewów. Dzień w dzień. W samotności, udręce, na covidowych oddziałach. Bez uścisku dłoni ukochanej osoby, bez ostatniego „do widzenia. Przytulam wszystkich, których serca pękają z żalu. Nie umiem Was pocieszyć” - kwituje.