Jak przypomina "Gazeta Wyborcza", o znalezieniu we włoskim laboratorium cząstek trotylu i heksogenu na próbkach foteli i ciałach ofiar katastrofy smoleńskiej z 10 kwietnia 2010 r., w której zginął prezydent Lech Kaczyński i 95 innych osób, poinformował przed tygodniem tygodnik "Sieci". Ustalenia te potwierdził sam prokurator generalny Zbigniew Ziobro, który mówił o znalezieniu śladów materiałów wybuchowych na próbkach wysłanych do Włoch. Dziennik tymczasem przekonuje, że dysponuje oficjalnym pismem z 27 listopada 2019 r. Jest to postanowienie Zespołu Śledczego nr 1 Prokuratury Krajowej, który zajął się katastrofą smoleńską. W piśmie zwrócono się z pytaniem do włoskiego laboratorium o ślady materiałów wybuchowych na próbkach foteli. To właśnie w nim wyraźnie napisano, że że chodzi o zbadanie "foteli zapasowych" pod kątem obecności śladów materiałów wybuchowych, czy też substancji, które służbą do ich wytworzenia.
Zobacz: Konferencja ministra zdrowia: hotele zamknięte na majówkę. RELACJA NA ŻYWO
To część wyposażenia kabiny pasażerskiej na wypadek zniszczenia albo zmiany układu siedzeń. Problem w tym, że takowe można w zależności od potrzeb wymontowywać i wkładać ponownie. Innymi słowy ślady trotylu, które włoskie laboratorium miało znaleźć na fotelach z tupolewa rozbitego w Smoleńsku w 2010 r., mogą pochodzić z próbek foteli, których w momencie katastrofy nie było w samolocie. Potwierdza to zdanie z tego samego dokumentu autorstwa prokuratora Krzysztofa Schwartza, który zaznacza, że tych foteli nie było w maszynie.
Jak napisano w artykule, "10 kwietnia 2010 r. fotele, o których piszemy, nie były na pokładzie prezydenckiego tupolewa. Potwierdza to zdanie ze s. 5 dokumentu prokuratora Schwartza: "W dniu 16 października 2019 r. eksperci z laboratorium RaCIS wraz z prokuratorami i ekspertami z Biura Badań Kryminalistycznych ABW dokonali oględzin foteli zapasowych z samolotu Tu-154M, które nie były zamontowane w momencie katastrofy, ale pierwotnie znajdowały się na jego wyposażeniu". To znaczy, że fotele latały wcześniej w prezydenckiej maszynie i zostały wyjęte. Po co więc wzięto je do badania? Jak czytamy, "badanie musi uwzględniać szereg aspektów związanych między innymi z eksploatacją samolotu przed katastrofą, jak również jego konstrukcją i wyposażeniem".
Sprawdź: Przedterminowe wybory do parlamentu. Trwa kryzys w Zjednoczonej Prawicy
Według autorów artykułu cząstki trotylu i innych groźnych substancji, mogli zostawić żołnierze, którzy wcześniej latali tupolewem na zagraniczne misje. Mogą one też pochodzić z materiałów użytych do konserwacji lub produkcji wnętrza samolotu.
Co na to Antoni Macierewicz? Dowiemy się pewnie w nadchodzących dniach...