Kronika zapowiedzianej śmierci
W ostatnich tygodniach można odnieść nieznośnie wrażenie, że polskie media – i te tradycyjne, i te społeczne – stały się jednym wielkim działem z nekrologiami. Codziennie żegnamy kogoś znanego i lubianego. Odchodzą artyści, politycy, ludzie mediów. Żałobna czerń dominuje na stronach głównych portali i gazet. Trzecia fala pandemii zbiera ponure żniwo. Niestety, widać to w statystykach. Tylko w środę z powodu koronawirusa zmarło prawie 1000 osób. I nic lepiej nie pokazuje skali dramatu, z którym się mierzymy.
Znajoma pielęgniarka pracuje w szpitalu covidowym. Opowiada, że funkcjonujący w jej placówce oddział intensywnej terapii to miejsce, z którego nie wychodzi niemal nikt żywy. Trafiają tam pacjenci w tak ciężkim stanie, że w zasadzie nie ma dla nich nadziei. Każdego dnia pracownicy czekają jednak na cud, że komuś jednak uda się wyjść cało z tego oddziału. Cuda mają jednak to do siebie, że zdarzają się niezwykle rzadko. Tych, którzy wymknęli się śmierci, prawie nie ma. Podobne dramaty dzieją się dziś w każdym polskim szpitalu.
W czasie trzeciej fali mierzymy się z wyjątkowo zaraźliwą i wyjątkowo podstępną mutacją koronawirusa, która bez odpowiedniej opieki szybko może zamienić się w wyrok śmierci. A o opiekę, jak wiemy nie jest łatwo. Przepełnione szpitale, karetki jeżdżące po setki kilometrów, szukając choć jednego miejsca dla pacjenta. Z jednej strony zbieramy ponure żniwo wieloletnich zaniedbań w służbie zdrowia, których dopuściły się wszystkie bez wyjątku rządy III RP. Z drugiej, płacimy cenę za fatalną organizację pomocy. Nikt nie monitoruje na bieżąco stanu zdrowia pacjentów chorych na covid i służba zdrowia interesuje się nimi, kiedy stan jest już ciężki. To pewnie wynika z niedoborów kadrowych, ale jednak.
Znajomy lekarz mówi jasno: jeśli po kilku dniach utrzymuje się wysoka gorączka, znaczy, że covid zaatakował płuca i niezwłocznie trzeba trafić do szpitala. Ale skąd ludzie mają to wiedzieć, skoro nie mają stałego dostępu do lekarzy? Kończy się tym, że do szpitali nierzadko trafiają ludzie niemal bez płuc, którym nie można już pomóc.
Niestety, wysokie wskaźniki zgonów będą nam jeszcze jakiś czas towarzyszyć. Za tymi przerażającymi i suchymi statystykami kryją się konkretne osoby: czyiś rodzice, dzieci, rodzeństwo, przyjaciele, znajomi. Z pandemii w końcu wyjdziemy, ale w jakim stanie liczbowym i psychicznym? Strach pomyśleć.
>>>CZYTAJ TAKŻE: