Pana serial dokumentalny „Przykrywkowcy. Podwójna gra” miał swoją premierę prawie dwa lata temu. Książka jest kolejną odsłoną tego tematu, kontynuacją? Ta książka nie jest pisemnym odbiciem serialu. To punkt wyjścia do szerszej, pogłębionej opowieści o ludziach, którzy postanowili walczyć z przestępczością metodą skuteczniejszą. Dla niektórych kontrowersyjną. Wzięła się trochę z wkurzenia. Szef CSBŚP skutecznie wystraszył stację telewizyjną, która zdjęła serial z anteny bojąc się prawdy, jaką zawiera. Prokuratura wszczęła ponad roczne śledztwo. Łatwiej ścigać dziennikarza niż bandytów. Książka ta jest jedyną możliwością poznania bez cenzury, bez lukrowanych opowieści, pracy przykrywkowców.
Co dla Pana jest najbardziej fascynujące w historii polskich przykrywkowców?
Zrozumienie, dlaczego moi rozmówcy zdecydowali się na życie pod przykryciem, udając bandytów, wchodząc w świat, od którego normalny człowiek ucieka i chce się trzymać z daleka. Jak można wybrać życie, po którym na pewno nie wychodzi się już takim, jakim się do niego weszło.
W Polsce działający pod przykrywką agenci nie mają dobrej opinii. Przeciętnemu Kowalskiemu kojarzą się głównie z pucułowatą twarzą agenta Tomka i politycznymi zleceniami wymierzonymi w opozycję. Rzeczywistość jest inna?
Większość przykrywkowców, z którymi rozmawiałem, miała o nim nie najlepsze zdanie albo wybierali milczenie. O koledze nie wypada źle mówić – słyszałem. Ostatnio głośno o jego spowiedzi. Czy aby na pewno się wyspowiadał? Nie, o czym przeczytać można w książce. Ale nie będę kopał leżącego. Czy obraz polskiego przykrywkowca, jaki poznała opinia publiczna, w wydaniu agenta Tomka jest prawdziwy? Nie. Jacy są nasi przykrywkowcy? A raczej jacy byli, bo w polskiej policji zniszczono instytucję agentów pod przykryciem. Dlaczego? O tym mówią oni sami. To będzie gorzka opowieść.
Trudno było przekonać byłych policjantów do pracy z Panem?
Zanim zrobiłem serial i napisałem tę książkę, wiele lat temu poznałem kilku przykrywkowców. Latami wbijałem się w ich świat, zyskując stopniowo ich zaufanie. Trudno było ich przekonać, by mówili o sobie. Dlaczego się zdecydowali? Może chcieli odkłamać opinię, jaka panuje na ich temat, tyle bzdur można usłyszeć i obejrzeć. Niektórzy chcieli zwrócić uwagę decydentom w policji i politykom, że czas przywrócić świetność instytucji przykrywkowców w policji, bo to najskuteczniejsza metoda walki z bandytami. Choć najbardziej ryzykowana i najtrudniejsza.
Co sprawiło Panu największą trudność w czasie pracy nad tą książką?
Nie myśleć o tym, że znów oberwę za prawdę, którą pokażę czytelnikowi. Do przyjemności nie należy bycie ciąganym po prokuratorach, słuchanie zawoalowanych gróźb, bym odpuścił sobie ten temat. Ta książka nie jest wygodna dla pewnych osób.
Pana rozmówcy… nie próbowali Panem przypadkiem manipulować?
Raczej stosowali uniki, nie mogli też opowiedzieć wszystkiego, ze względu na ciążącymi na nich tajemnicami operacji specjalnych. Sam musiałem docierać do pewnych faktów. Nie jestem naiwny, wiadomo, że prowadzili ze mną grę, to mistrzowie podwójnej gry. Czy udało mi się czasami wygrać z nimi, to już musi ocenić czytelnik.
W Pana książce możemy poznać kilku nietuzinkowych policjantów. Czy w dzisiejszej policji znajdziemy jeszcze takich ludzi?
Niestety, zabito u nas instytucję przykrywkowców. Policjanci, którzy mogliby się doskonale realizować w tej formie walki z przestępczością, muszą zagryzać zęby. Podcina się im skrzydła. Dużo dobrych gliniarzy się marnuje…
Zajmuje się Pan często tematami związanymi z polską przestępczością zorganizowaną. Nie boi się Pan, że pewnego dnia poruszy Pan o jedną historię za dużo?
Dawno już to miało miejsce. Przestaję myśleć, czym ryzykuję. Groźbom i szantażom się nie podaję. Na razie obrywam czarnym pijarem, kłamstwami i plotkami na mój temat. Chwilami mam tego dość, ale nie dam się złamać. Powtórzę to, co mówi przykrywkowiec Zwierzak: Jest tylko komenda „naprzód”, drogi powrotnej nie ma.
Dużo powiedziano i napisano o tym, jak kiedyś wyglądała polska przestępczość zorganizowana. Jak ona dzisiaj wygląda?
To już od dawna nie jest kij bejsbolowy i kastet. Starzy bandyci się „wyprali”, zainwestowali w legalne biznesy i łączą je ze światem przestępczej działalności, co utrudnia walkę z nimi. To szanowani biznesmeni, którzy otoczeni są prawnikami i doradcami. Zbratali się z politykami. Przekręty finansowe są bardziej dochodowe niż handel narkotykami.
Śledzi Pan operacje specjalne polskiej policji?
Tak. Niestety, decydenci i politycy robią wszystko, by było ich jak najmniej i nie miały one dużej siły rażenia. Operacje specjalne wymierzone są w pionki, a nie w ich szefów. Przy takiej postawie panuje u nas eldorado dla takich afer, jak Amber Gold, Skok Wołomin czy GetBack.
Jeżeli mogę zapytać: nad czym obecnie Pan pracuje?
Nad kilkoma tematami równocześnie, tak jak zawsze. Kontynuuję pracę nad kolejną odsłoną tematu poruszonego w filmie „Nic się nie stało”. To niesamowite, że celebryci są bezkarni. Nie wygrasz z celebrytami! – słyszę. Dlaczego? Bo media i dziennikarze zawsze ich ochronią. Polska dla nich to dziki Wschód, bo na Zachodzie to się zmienia. U nas nadal zawsze aktualne jest: Nic się nie stało. Kolejny temat to afera GetBack, piszę książkę na ten temat i może powstanie film – pod tytułem „Wszystkie chwyty dozwolone”. Na szczęście robię też film, przy którym odpoczywam – „Blokersi 2”. Mija dwadzieścia lat od premiery. Co się stało z tamtym pokoleniem i czy hip hop jest dla młodych teraz tym co kiedyś.