PiS o tym wszystkim nie mówi, ale doskonale rozumie, że taka kumulacja skandali, to dla jego władzy stan zagrożenia. Telewizja publiczna odgrzała więc stary smoleński kotlet doprawiając go na nowo „nieznanymi wcześniej” zdjęciami Ewy Kopacz, która będąc ministrem zdrowia pojechała do Rosji i w prosektorium pomagała identyfikować zwłoki. Żaden z PiS-owskich płaczków, którzy tuczą się na tej tragedii, nie zrobił tego co ona. Zwłaszcza Macierewicz - zamiast działać, zjadł obiad w miejscowej knajpie i czmychnął do Warszawy. Dziś ta menażeria demonstruje święte oburzenie, bo na zdjęciach pani Kopacz uśmiecha się w towarzystwie jakichś Rosjan. Kopacz była tam herosem, oto minister zdrowia zakasała rękawy i oddzielała jedne zwłoki zgniecione z innymi, gdzie nawet DNA i grupy krwi były zmieszane, bo niektóre części ciała były zmiażdżone zupełnie. Ta mielonka to był efekt jazdy miękkiego dachu samolotu po ziemi.
Przy okazji głos zabrał premier Morawiecki. Katastrofę, której główni sprawcy zginęli w rozbitym samolocie, uznał za zamach i morderstwo. Za „ciężką, trudną pracę” podziękował członkom podkomisji smoleńskiej, którzy przy pomocy parówek ustalili, że samolot spadł, bo wybuchł trotyl ukryty w skrzydle. Wysoko ocenił film, na którym to wszystko pokazano. Skoro tak, to oczekujemy następnych kroków: oskarżenia Rosji przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości ONZ w Hadze, odwołania Ambasadora RP z Moskwy i wyproszenie Ambasadora Rosji z Warszawy, oficjalnego zawiadomienia kierownictwa NATO i zażądania kroków wynikających z zasady „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Gdybyśmy mieli służby specjalne moglibyśmy jeszcze dociekać, skąd autorzy filmowego bajdurzenia mieli zdjęcia z moskiewskiego prosektorium? Przecież sama ich sobie pani Kopacz nie zrobiła. Ciekawe więc, jaka to „pomocna dłoń” podsunęła je naszym patentowanym patriotom?