Tak wygląda walka z epidemią za pomocą lockdownu. Lockdown nie działa? Znaczy – trzeba go jeszcze wzmocnić. W swoich mokrych snach niektórzy, jak dr Grzesiowski, marzą o zamknięciu ludzi kompletnie w domach i bredzą coś o godzinie policyjnej. „Dyktatura lekarzy” – to określenie pojawia się coraz częściej. Zadufanych w sobie, patrzących tunelowo i niedostrzegających niczego poza aspektem czysto medycznym. Nierozumiejących za grosz gospodarki ani mechanizmów życia społecznego, za to doradzających premierowi.
A zdarzają się tu przypadki już naprawdę wstrząsające. Na pewno należy do nich prof. Horban, którego kontakt z rzeczywistością jest co najmniej wątpliwy. Ale weźmy choćby takiego Pawła Koprowicza, kierownika Przychodni Zdrowia Psychicznego Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA w Warszawie, który oznajmił, że „lockdown to jest coś, co stać się powinno”. Mówi to człowiek, który z racji profesji powinien rozumieć dramatyczne skutki psychiczne, jakie dla ludzi mają kolejne, powracające od roku restrykcje!
Naprawdę winni są jednak nie wąziutko patrzący lekarze, ale władza, która pozwoliła im zająć takie miejsce w łańcuchu decyzyjnym i słucha ich bez śladu solidnej refleksji nad całokształtem sytuacji. Setki miliardów złotych strat, zrujnowana psychika milionów ludzi, setki tysięcy zniszczonych biznesów, dramat w edukacji oraz kolejne dowody z całego świata, że regiony z lockdownami epidemicznie nie różnią się od tych bez lockdownów. Wszystko to nieważne.
Oczywiście epidemia zacznie w końcu wygasać w naturalny sposób. A wtedy chwalcy lockdownowego zamordyzmu, tak jak bohater przypowiastki o rozwalaniu muru głową, oświadczą, że – proszę bardzo, lockdown zadziałał! A skutki uboczne? Cóż – operacja się udała, pacjent zmarł.