Kamila Biedrzycka: Co pan odpowie rzecznikowi rządu, który twierdzi, że protestując narażacie życie i zdrowie Polaków w dobie największego kryzysu, w jakim się znaleźliśmy od lat?
dr Piotr Pisiula, prezes Porozumienia Rezydentów: Że to, co się dzieje teraz w środowisku lekarskim to nie jest jakiś wyraz tego, że nie chcemy pracować z pacjentami. Tylko że jeśli pracuje się ponad rok, przez godziny, które odpowiadają dwóm etatom miesięcznie, to można być zmęczonym. Można nawet zrozumieć, że pan minister zdrowia nie przygotował systemu ochrony zdrowia do epidemii, ale nie można zrozumieć rzucania kłód pod nogi. Pytam ile godzin spędził pan rzecznik w szpitalu tymczasowym? Może pomagał jako wolontariusz? To co się dzisiaj dzieje jest aktem desperacji, wołaniem o pomoc. Pan minister mówi, że teraz nie jest czas na niesnaski, tylko na dialog, a z drugiej strony, kiedy prosimy o dialog, to odpowiada, że pogadamy po trzeciej fali.
- Może po prostu wybraliście zły moment na ten protest? I bez niego brakuje lekarzy, miejsc w szpitalach, ochrona zdrowia stoi na skraju przepaści.
- A który moment byłby dobry? Żaden moment na sprzeciw w opiece zdrowotnej, bo w jakiś sposób, potencjalnie, mogą ucierpieć pacjenci. Udało nam się głośno zasygnalizować, że jest problem i teraz jest właśnie czas dla ministra zdrowia żeby się do nas odezwać i z nami porozmawiać, zanim pojawią się jakiekolwiek konsekwencje.
- Do tej pory w ogóle się z wami nie kontaktował?
- Ależ oczywiście, że nie! Pan minister tylko odpisał mojemu koledze na Twitterze, że przecież pogadamy później. Nie odpisał na żadne pismo czy z Naczelnej Rady Lekarskiej czy z Okręgowych Izb Lekarskich. Nie ma żadnej odpowiedzi i jakiejkolwiek woli dialogu. Jest cisza, albo ogłaszanie decyzji na konferencjach prasowych. Nie wiadomo kiedy będzie z nami rozmawiał. Pewnie nigdy, jak zwykle.
- Czego – przede wszystkim – dotyczy wasz protest?
- Dotyczy tego, że sytuacja jest katastrofalna. Wydaje się, że można by to inaczej poukładać. Nie jest dobrze, kiedy wezwania do pracy i przymusowego stawienia się w niej dostają np. rodzice malutkich dzieci, kiedy co chwila musimy to odkręcać w urzędach wojewódzkich, nie jest dobrze, gdy wyjmuje się obsadę z mniejszych szpitali powiatowych i wstawia do tymczasowych. Nie podoba nam się to, że nie wiemy gdzie będą otwierane kolejne szpitale COVID-owe. Wszystko dzieje się nagle, wszystko trzeba postawić na głowie. Cały czas brakuje dialogu. Poza tym mamy jeden z najgorzej finansowanych systemów zdrowia, jesteśmy na trzecim miejscu od końca w Europie. Tu nie chodzi już o wynagrodzenia, choć prawdą jest, że obiecano nam dodatki COVID-owe i do dziś – od listopada – wiele osób ich nie zobaczyło. Ale na pierwszym planie jest to, że chcielibyśmy pracować w normalnych warunkach i wiedzieć, że jeśli czegoś potrzebujemy, to mamy wsparcie. A jest dokładnie odwrotnie. Nie mamy go (…) nikt nie chce wielkiego protestu, nie chcemy zostawiać pacjentów. My po prostu prosimy o rozmowę. Musimy to robić w radykalnej formie, bo żadna inna nie działa.
- Jak dziś wygląda sytuacja w polskich szpitalach? Jest gorzej niż podczas drugiej, jesiennej fali? Czy jeszcze jakkolwiek, ktokolwiek ma to pod kontrolą?
- Nie wiem czy jeszcze ktokolwiek ma cokolwiek pod kontrolą. Wątpię. W tym tygodniu poszły masowe wezwania do lekarzy rezydentów, w jednym ze szpitali tymczasowych na 75 pacjentów było trzech lekarzy rezydentów, a najbardziej doświadczona osoba była trzeci rok w zawodzie… Otwierają się nowe oddziały, ale oczywiście nie ma ich kim obstawiać i – co więcej – my się dopiero rozkręcamy. Żeby było jasne – to nie jest szczyt. To jest początek szczytu. Przed nami jest tsunami o skali, której nie znamy i której do tej pory nie widzieliśmy. Czeka nas nie tylko to, co widzieliśmy jesienią, tylko razy 10 lub 100, nie wiem... skala, która jest niewyobrażalna. Bardzo się obawiam tego, co będzie. Stąd prośba o dialog. Jeszcze teraz, kiedy jest ostatni dzwonek.