Nagranie z męczonym zwierzęciem szybko obiegło internet. Niestety, zwierzak nie przeżył, a drugi pies byłego senatora PiS trafił do schroniska. Sąsiedzi okazali się bezlitośni dla właściciela zwierząt (więcej na ten temat przeczytasz tutaj). Teraz Waldemarowi B. grozi do 5 lat pozbawienia wolności za znęcanie się nad zwierzętami. Jak się okazuje, proboszcz z parafii w Rekownicy uważa, że polityk jest niewinny.
W rozmowie z „Faktem” zaznaczył, że Waldemar B. nie byłby w stanie świadomie skrzywdzić żywej istoty, nawet tak problematycznych, jak psy, którymi miał się opiekować. Według relacji duchownego, czworonogi mogły być niebezpieczne dla innych ludzi.
Nie przegap: Co za sceny w Sejmie! Marszałek Witek wykluczyła Brauna z obrad. Powód bulwersuje
- Gdyby te psy kogoś ugryzły to wtedy byłaby tragedia. Trzeba zaznaczyć, że był wtedy przeziębiony, osłabiony. Odnalazł je. To są ogromne psy, to nie jest takie proste, by je przetransportować do domu. Wiem, bo kiedyś jak uciekły też je raz ściągałem, bo mnie o to poprosił – mówił dziennikarzom.
Dlaczego zdaniem księdza Waldemar B. przywiązał psy do pojazdu? Jak wymienia, miały być za duże, by zmieścić się do środka, miały też nie lubić spacerów na smyczy, a rozwiązanie zastosowane przez byłego senatora PiS najpewniej było jedynym możliwym w tamtej sytuacji.
- Ktoś powie, że można było je po prostu wziąć na smycz i odprowadzić do domu, ale to nie jest taka prosta sprawa – uznał.
Z jego relacji wynika, że Waldemar B. jechał bardzo powoli, by nie skrzywdzić czworonoga. Dopiero tuż końcem drogi stało się coś złego.
- Pomyślał, że jak uwiąże jednego do samochodu to drugi za nim pójdzie. Jechał powoli. Ciągle przystawał. To droga przez las, nawet gdyby chciał to tam nie jest w stanie pojechać szybko. Na samej końcówce, tuż pod domem musiał wyjechać na główną drogę. Ona jest bardzo ruchliwa. Był już z 50 metrów od domu i wtedy coś się stało – wyjaśnił.
Zobacz: Prof. Wojciech Maksymowicz odszedł z klubu PiS! W tle oskarżenia o eksperymenty na płodach
Proboszcz poinformował, że śmierć zwierzęcia była dla polityka druzgoczącym przeżyciem. Wini też świadków zajścia za brak interwencji, która być może pomogłaby ocalić życie psa. Ma także zastrzeżenia do nagrania, jakie później pokazało się w sieci. Jego zdaniem zostało tak zmontowane, by pokazać Waldemara B. w niekorzystnym świetle. Martwi się też o opinię polityka.
- Łatwo zniszczyć człowieka, ale potem odbudować jego dobre imię to jest bardzo trudno – podsumował.
Dla części osób takie tłumaczenia będą nie do przyjęcia. Nie tylko miłośnikom zwierząt krew się zagotuje w żyłach na słowa księdza. Aby móc jednak jednoznacznie ocenić tę sytuację, trzeba poczekać na wyrok sądu.