OIOM w Biesko-Białej

i

Autor: Pixabay.com / Zdjęcie ilustracyjne

Jak wygląda śmierć na oddziale covidowym? Pielęgniarz zdradza szokujące szczegóły

2021-04-07 5:00

Z bliska obserwuje śmierć i spustoszenie, które od ponad roku sieje pandemia COVID-19. Kamil Mikos jest ratownikiem na OIOM jednego z warszawskich szpitali. Opowiada „Super Expressowi” o bezradności, o nadziei, o sytuacjach, kiedy najwięksi twardziele nie mogą powstrzymać łez.

Podczas kilkunastu lat w zawodzie widział wiele tragedii, ale nie był przygotowany na to, co nadeszło wraz z pandemią. 

Jeden z pierwszych wstrząsów nastąpił zaraz na początku epidemii. – Ratowaliśmy starszego pana około sześćdziesiątki. Parametry miał już śmiertelne, ale on jeszcze o tym nie wiedział. Trzeba było go intubować w środku nocy. Poprosiliśmy go, żeby zadzwonił do rodziny. Żeby uprzedził, że będziemy go podłączali do respiratora. Wybrał numer i zaczął rozmawiać. Pamiętam, jak mówił: „Nie martw się córuś, bo teraz mnie podłączą, pomogą mi oddychać i się za 2–3 tygodnie zobaczymy, bo mówią, że to tyle potrwa”. Nie wytrzymałem, musiałem się odwrócić. Łzy mi ciekły strumieniami. Wszyscy na sali wiedzieliśmy, że on nie przeżyje. I to była jego ostatnia rozmowa z córką. To jest jeden z tych momentów, gdzie wszyscy miękną. Nie ma twardzieli – opowiada doświadczony pracownik medyczny, który twierdzi, że dziś już nie tylko OIOM-y, lecz całe szpitale zamieniły się w umieralnie. 

Kamil Mikos twierdzi, że obserwowanie tak dużej liczby drastycznych śmierci przez uduszenie zostawi trwały ślad na jego psychice. – Kiedy było dużo zgonów młodych, zdrowych ludzi, to poczułem, że tego więcej nie zniosę. Miałem serię 24-godzinnych dyżurów, i co dyżur umierali mi młodzi ludzie. Zarazili się COVID-19, rozwinęli ostrą niewydolność oddechową i wręcz umierali na moich rękach – zdradza nam pielęgniarz. – Normalni ludzie przychodzą do domu i mówią o tym, co się wydarzyło u nich w pracy. Ja jak przychodzę, to co mam powiedzieć: „Całkiem nieźle, tylko pięć zgonów miałem”? – dodaje Kamil Mikos. 

Na szczęście zdarza się, że ludzie ze stanów krytycznych wychodzą. – Gdy uśpieni w końcu się budzą, to najczęściej płaczą. Długo i rzęsiście. Nie ma żadnych pierwszych słów, po takim długim czasie w rurce, ale pewnie wyrażaliby wdzięczność, ulgę i niedowierzanie. Wrócili do żywych. Właśnie takie chwile dają poczucie, że nasza praca ma jakiś sens – mówi, dodając na koniec parę słów dla tak zwanych "antycovidowców".

– Gwarantuję, że gdyby ci wszyscy antycovidowcy czy antyszczepionkowcy spędzili choć jeden dzień na covidowym OIOM i zobaczyli, jak dusi się przytomny człowiek, nie zdjęliby maski z gęby nawet we własnym prywatnym mieszkaniu. I nie opowiadaliby głupot, że pandemia nie istnieje, że to spisek, że chodząc między ludźmi bez maski, jest się wolnym – mówi Kamil Mikos.

>>>WIĘCEJ W "SUPER EXPRESSIE"

>Szokujące wyznanie pielęgniarza. "Na rękach umierali mi ludzie, z którymi kilka godzin temu rozmawiałem"

>Kardynał Nycz w szpitalu. Znamy nowe fakty o stanie jego zdrowia. Właśnie przekazano szczegóły

>34-letnia pielęgniarka miała koronawirusa. Radzi jak zwalczyć COVID-19 domowymi sposobami. Skorzystasz?

Krystyna Ptok: Pielęgniarki umierają z przepracowania [Super Raport]

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki