Jak zamknę oczy, to nie będzie mnie widać – myślą dzieci w wieku przedszkolnym. Ale my machamy ręką, bo przecież jeszcze się nauczą. Tylko co zrobić, gdy do tej logiki próbują nas przekonać dorośli – wydawałoby się – ludzie? „Najlepszym lekarstwem na nepotyzm jest prywatyzacja” – napisał ostatnio w mediach społecznościowych poseł KO Adam Szłapka. Oczywiście niesiony najnowszą antyobajtkowską ofensywą opozycji tropiącej czyj tam znów syn, siostra albo inny pociotek pracuje w Orlenie, Enerdze, PZU czy innej spółce skarbu państwa. Podobnie było rok temu, gdy Rafał Trzaskowski przedstawił plan uzdrowienia telewizji publicznej poprzez jej… prywatyzację.
Historia polskiej transformacji dostarcza wielu dowodów, że wyprzedanie prywatnym podmiotom naszej wspólnej własności nie prowadzi do jej rozkwitu. Przeciwnie – w wielu przypadkach kończyło się to albo upadkiem tych przedsiębiorstw po ich uprzednim wydrenowaniu ze wszelkich zasobów (duża cześć przemysłu) albo utratą wpływu na strategiczne obszary gospodarki (prywatyzacja sektora telekomunikacji). Cóż jednak z tamtych lekcji, skoro ciągle pojawiają się nowi wyznawcy zasady „sprywatyzujemy i będzie wreszcie fajnie!”.
Nie, nie będzie. Nie ma bowiem żadnych (ani naukowych, ani praktycznych) dowodów, że prywatyzacja w jakiś tajemniczy sposób poprawi zarządzania instytucjami. Zmienia się jedynie to, że prywatyzując kluczowe spółki skarbu odbierzemy sobie faktyczne atuty. Po pierwsze wpływ na to, co się w całych branżach dzieje. Globalizacja odbiera obywatelom pracę? Obce mocarstwa zmuszają nas do podporządkowania się ich energetycznym rewolucjom? Banki nie chcą pożyczać pieniędzy na inwestycje krajowych podmiotów? Niestety bez spółek skarbu państwa nasi politycy będą wobec takich wyzwań bezradni.
A po drugie stracimy też wgląd. I cóż z tego, że ten czy ów polityk nie będzie już mógł upchnąć swojego pociotka w sprywatyzowanym Orlenie? Prywatny właściciel będzie mógł umieścić na liście płac nawet swojego konia albo chomika. Tyle, że my nigdy się… o tym nie dowiemy. A nie da się protestować przeciw temu, czego nie widać. Tak samo jak nie da się stwierdzić gorączki po zbiciu wszystkich termometrów.