– Wracam po 36 godzinach do domu i w ciągu tych 36 godzin na rękach umarło mi pięciu czy sześciu ludzi, z którymi pięć godzin wcześniej rozmawiałem i podtrzymywałem ich na duchu, że będzie dobrze, a nagle wszyscy umierają. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. To zostawia permanentny ślad na psychice – wyznaje pielęgniarz z kilkunastoletnim stażem.
– Po takich dniach wracam wycieńczony do domu, z tyłu głowy mając strach, że sam mogę umrzeć. Śmierci na dyżurach się zdarzają. Słyszymy, że pielęgniarz wyszedł po dyżurze, upadł i nie wstał. Dostał zawału albo udaru, stając się kolejną ofiarą pandemii – opowiada nasz bohater. – Jedyna satysfakcja, jaką daje ta praca, to to, że pomagamy człowiekowi godnie umrzeć – bez bólu, odleżyn, w czystości i godnej atmosferze – tłumaczy Mikos.
– Statystyki są miażdżące. Śmiertelność ludzi z ostrą niewydolnością oddechową wymagającą respiratora sięga 90 proc. Dziś nie tylko OIOM-y, ale całe szpitale to umieralnie – relacjonuje pielęgniarz. Dlaczego? – Nie każdy pacjent ze zwykłego oddziału covidowego trafi na OIOM, bo na przykład ma za małe szanse na przeżycie, by go podłączyć pod respirator, a nasze działanie tylko przedłuży jego cierpienie – zdradza pielęgniarz.
Sytuacja w szpitalu pielęgniarza niestety się nie poprawia: – Wolne miejsca pod respiratorem pojawiają się dopiero, gdy ktoś umrze. Bywa, że na jedno zwolnione urządzenie mamy kilku kandydatów. Wybieramy tego, który ma największe szanse przeżyć. I walczymy, żeby dać im jakąkolwiek nadzieję, bo często można mówić tylko o nadziei. Walczymy do ostatniego tchu.
>>>WIĘCEJ W "SUPER EXPRESSIE"
>Służba zdrowia na SKRAJU wytrzymałości? Wstrząsająca relacja ratownika! "SIKAM do worka"
>Koronawirus w Polsce: ratownik medyczny zdradził SEKRET. "Dlaczego nikt nie mówi o..."
>Będzie skandal na Mazowszu? Ratownicy medyczni mają dość! "Chcą z nas zrobić COVID-taxi"