Niedokończony upadek człowieka niezniszczalnego
Sławoj Leszek Głódź – mocny człowiek polskiego Kościoła – wraz z bp. Janiakiem zostali ukarani przez Watykan za tuszowanie pedofilii w podległych im strukturach kościelnych. Choć trudno uznać tę karę za szczególnie surową. Kiedy nawet Watykan potwierdza, że katoliccy hierarchowie odpowiadają za roztaczanie nad kościelnymi pedofilami parasola ochronnego, powinno wkroczyć państwo i osądzić ich surowiej niż ich zwierzchnicy ze Stolicy Apostolskiej. Problem polega na tym, że państwo nic z tym nie zrobi.
Od czasów przełomu z 1989 r. Kościół cieszył się w Polsce szczególnymi względami, a jego hierarchowie w zasadzie nietykalnością. Dlaczego? Sławoj Leszek Głódź dostarcza na to najlepszych dowodów. Nie chodzi bowiem tylko o odcinanie przez Kościół kuponów od ważnej roli, którą odegrał w walce demokratycznego społeczeństwa z komunistami. Nie chodzi też o przekonanie elit III RP o szczególnym miejscu katolicyzmu w historii Polski. Chodzi też o względy czysto towarzyskie. A nie ma lepszego dowodu na towarzyski sojusz tronu z ołtarzem niż właśnie Głódź. Ten to lubił wszystkich i wszyscy lubili jego.
Sławoj Leszek Głódź - przyjaciel wszystkich
Niezależnie od tego, kto aktualnie rządził, Głódź w duchu ekumenizmu utrzymywał dobre relacje z każdą ekipą. Nawet z obozem postkomunistycznym. Zresztą to on – jak mówią dobrze poinformowane źródła – odpowiada za słynny „pourazowy zespół przeciążeniowy goleni prawej” Aleksandra Kwaśniewskiego w czasie pamiętnej wizyty w Charkowie. Głódź świetnie dogadywał się też z całym obozem postsolidarnościowym, a jego siedziba biskupia – czy to w Warszawie, czy Gdańsku – zawsze była dla polityków otwarta i gościła ich wedle polskiej tradycji – czym chata bogata. Szczególną słabość miał do Głódzia PiS, którego politycy i przybudówki prześcigali się w kolejnych hołdach dla niego i dzielnie go bronili przed oskarżeniami o krycie pedofilów w sutannach. To właśnie dlatego nie spadnie mu włos z głowy.
Nie spadnie też reszcie wcale niemałej liczby skompromitowanych hierarchów, którzy nie tylko bronią kościelnych pedofili i przestępców seksualnych, lecz także szukają od lat dziwacznych usprawiedliwień dla nich. Jak kiedyś abp Michalik, którzy nie w pedofilach w sutannach widział problem, tylko w dzieciach, „które lgną” i wymyślonej na potrzeby tej obrony „ideologii gender”. Splecenie elit kościelnych i państwowych najpewniej pozwoli winowajcom odejść po cichu do domu Pana i czekać na boski wyrok za ich grzechy. Ludzkiej sprawiedliwości bowiem nie dadzą im zaznać.