Antoni Macierewicz po raz ostatni spotkał się z rodzinami ofiar w marcu 2018 roku. Właśnie z tego z tego okresu pochodzą nagrania, w posiadanie których weszła Gazeta.pl. Wynika z nich, że złożył im obietnice, jakich później nie dotrzymał.
Nie przegap: Katastrofa smoleńska. Ziobro ocenił działania Tuska. Padły mocne słowa
Pierwsza sprawa dotyczy próśb rodzin, by szczątkowy raport nie był upubliczniany, by nie zaszkodzić spawie. Nie chciały też, aby w ogóle używano słowa „raport”. Mogłoby ono sugerować, ze praca już się zakończyła. Zamiast tego padła propozycja „sprawozdania z bieżących prac”.
- Panie ministrze, proszę i błagam. Po pierwsze: wydaje mi się, że sformułowanie "raport" jest sugerujące, że jest to jakieś zakończenie. Proponowałbym wycofać się ze sformułowania "raport" i zastąpić je słowem np. "sprawozdanie". – powiedział Dariusz Fedorowicz, brat poległego Adama Fedorowicza.
Antoni Macierewicz wyraził zgodę, mówiąc: „ Świetnie. Proszę bardzo. Nie mam z tym żadnych trudności”. Jak się później okazało, przewodniczący podkomisji smoleńskiej nie dotrzymał słowa, a 11 kwietnia 2018 roku ukazał się „RAPORT TECHNICZNY. Fakty, które przesądziły o katastrofie samolotu Tu-154M nr 101 zaistniałego dnia 10 kwietnia 2010 r. w rejonie lotniska Smoleńsk Północny”.
Zobacz: Katastrofa smoleńska. Macierewicz o raporcie końcowym dotyczącym katastrofy. Padł konkretny termin!
Polityk został też poproszony, by nie wyrzucać żadnego z członków podkomisji, nawet mimo różnic zdań, które zaczęły się w niej pojawiać.
- Panie ministrze, chciałabym, żeby nam pan to zagwarantował: że jeśli pojawią się jakiekolwiek rozbieżności, głosy "adwokatów diabła", to każdy z członków Podkomisji będzie mógł te wątpliwości wyrazić, nikt za to nie będzie poddany ostracyzmowi, nikt nie zostanie z tej komisji wyrzucony. Chcielibyśmy, żeby Podkomisja w tym kształcie, choć już parę osób zrezygnowało z prac w niej, dotrwała do końca badań, nawet jeśli podnosi jakieś wątpliwości. (…) Dopuśćmy wątpiących – powiedziała Magdalena Merta, żona Tomasza Merty.
Wtedy Antoni Macierewicz zgodził się i przyznał, ze na pewno nikogo nie usunie. Tym razem znów minął się z prawdą, bowiem z Podkomisji został wypchnięty Duńczyk Glenn Joergensen, który sprawie poświęcił 10 lat i nie chciał z niej rezygnować.
Jak się okazuje, przewodniczący Podkomisji miał także besztać rodziny, które były przeciwne powstaniu szczątkowego raportu i twierdził, że ich brak jest działaniem, jakiego oczekuje Rosja.
- O niczym więcej nie marzą ludzie ze strony rosyjskiej jak o tym, żeby o tym badaniu i wynikach tego badania nic nie było słychać przez najbliższe 100 lat. O niczym więcej nie marzą. Nie mam co do tego cienia wątpliwości – stwierdził.
W końcu został poproszony, by wrócić do regularnych spotkań, na co się zgodził. Od tego momentu minęły już 3 lata, a do kolejnych spotkań nie doszło.