- To cud, że Szymek żyje. Lekarze mi powiedzieli, że zabrakło trzech milimetrów, żeby przegryzły mu tętnicę szyjną - mówi zapłakana Angelika Chodak, mama chłopca. Aby z nami porozmawiać, kobieta wyszła z sali intensywnej opieki medycznej w szpitalu w Grudziądzu, gdzie po operacji leży ciężko ranny chłopiec.
Do tragedii doszło we wtorek wieczorem, gdy Szymek (4 l.) z siostrą Zuzią (10 l.) i tatą pojechali na cmentarz w Ostrowitem koło Nowego Miasta Lubawskiego. - Tata porządkował groby, a my wynosiliśmy w kubełku zwiędłe rośliny na śmietnik przed cmentarzem - opowiada Zuzia. - Widziałam, jak psy dopadły Szymusia, przewróciły go i zaczęły gryźć.
Dziewczynka nie straciła zimnej krwi. Co sił w nogach pobiegła po tatę. Dopiero on odpędził bestie. Zrobił to dosłownie w ostatniej chwili, bo psy szarpały już twarz, ramiona i szyję chłopca.
Psy - doberman i owczarek niemiecki - należą do miejscowego proboszcza. Każdy z osobna jest niebezpieczny, a razem tworzą niezwykle agresywną parę. Takie zwierzęta powinny być dobrze zabezpieczone, ale nie były. Prawdopodobnie wymknęły się z terenu plebanii, bo furtka była niezamknięta. - Ustalamy wszystkie okoliczności tego zdarzenia - mówi sierżant Ludmiła Mroczkowska, oficer prasowy Komendy Powiatowej Policji w Nowym Mieście Lubawskim.
Zobacz: 11-latki potrącone na Targówku!