Gdy miała 5 lat, lekarze wykryli u niej ciężką odmianę białaczki. Trafiła do dziecięcego szpitala przy ul. Spornej w Łodzi. Tam przeszła serię zabiegów chemioterapii. Wypadły jej włosy, ale wyniki nieco się poprawiły. Jednak po jakimś czasie choroba wróciła. Klara znów trafiła do szpitala, znów straciła włosy.
I wtedy przyszedł kryzys. Dziewczynka gasła w oczach. Nie dawano jej żadnej nadziei. Jej mama poprosiła księdza o udzielenie sakramentu ostatniego namaszczenia. I wtedy stał się cud. Wszystko odmieniło się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Klara zaczęła powracać do zdrowia.
- Miałam ogromną wolę życia. Nie poddałam się, aż po trzech latach wyczerpującej bitwy lekarze uznali, że wyzdrowiałam - mówi dziś dziewczyna.
Klara po raz ostatni opuściła mury szpitala, gdy miała 8 lat. Już nigdy miała tam nie wrócić. - Bo na onkologię nie powinno się wracać - tłumaczy. Ale w lutym tego roku jeden z wolontariuszy, który opiekował się chorymi dziećmi, poprosił ją, by przyszła i rozśmieszyła jedną z dziewczynek.
- Spodobało mi się. Od tamtej pory staram się raz w tygodniu chociaż kilka godzin poświęcić małym pacjentom - wyjaśnia. - Bawię się z nimi, gramy w różne gry i dużo rozmawiamy. Pocieszam je, pocieszam rodziców. Podtrzymuję na duchu. Bo jestem najlepszym przykładem tego, że raka można pokonać - mówi.