Premier na boisku, na warszawskim Bemowie, a czasami na obiekcie Polonii Warszawa pojawiał się najczęściej raz w tygodniu. Z reguły późnym wieczorem w czwartek, niekiedy we wtorek. Przez siedem lat, odliczając służbowe podróże, urlopy czy zimową aurę, doliczyliśmy się ok. 300 meczów, w których uczestniczył Donald Tusk.
Polityk po dniu pracy zrzucał garnitur, przebierał się w koszulkę z numerem 9, zakładał czerwone spodenki i wsiadał do rządowego audi, by wraz z innymi politykami Platformy pograć w piłkę. Pal sześć, gdyby jechał tylko w ich towarzystwie na mecz, ale za każdym razem towarzyszyło mu 6 oficerów Biura Ochrony Rządu. Świta szefa rządu w dwóch limuzynach musiała dojechać z Kancelarii Premiera na boisko na warszawskim Bemowie, asystować mu podczas meczu i wrócić do willi rządowej na ul. Parkowej.
Ogromne wydatki
Sportowa pasja Tuska okazała się być dla przeciętnego Kowalskiego kosztowna. Jak obliczyliśmy, przez siedem lat rządów Tuska, na haratanie w gałę polityka poszło ok. 150 tys. zł. Praca oficerów BOR kosztowała ok. 100 tys. zł, rezerwacja boiska ok. 42 tys. zł, paliwo - ok. 7 tys. zł. Co na to Platforma? - Wynajem boiska, podobnie jak wszystkie inne wydatki PO, związane było z realizacją celów statutowych - mówił jakiś czas temu w "Newsweeku" były skarbnik partii Łukasz Pawełek. Opozycja jest jednak innego zdania. - Wszyscy ci, którzy mają w pamięci słowa Donalda Tuska o tanim państwie, po wyliczeniach "Super Expressu" mogą sobie wyrobić zdanie o ich wiarygodności. Są tyle samo warte, co słowa Sławomira Nowaka (40 l.), który obiecywał, że odda poselski mandat i zmienił zdanie - ocenia Joachim Brudziński (46 l.), poseł PiS.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail