Gdzie byli rodzice, gdy Sylwia brała broń do ręki? Dlaczego w pokoju oparta o ścianę stała naładowana wiatrówka? - Nie wiem, nie potrafię pojąć, jak mogło do tego dojść - załamuje ręce Wanda Sz., mama dziewczynki. Przekonuje, że spuściła córeczkę z oczu tylko na moment. To jednak wystarczyło, by mała zrobiła sobie krzywdę.
- Było po godz. 18, szykowałam już właściwie Sylwię do kąpieli i dałam jej mleko w butelce. Miała je spokojnie wypić na kanapie - opowiada kobieta "Super Expressowi". - Wiatrówka stała w kącie pokoju - tłumaczy. I dodaje, że Sylwia nigdy wcześniej nie interesowała się bronią, z którego strzelał jej ojciec i starszy brat.
Patrz też: Kaszewska Wola, mazowieckie: 7-latka zastrzeliła z karabinka 4-letnią siostrę
Tym razem było jednak inaczej. Dziwny, długi przedmiot zainteresował 2-letnią dziewczynkę.
- Nagle podeszła do tej broni i chwyciła - bezradnie rozkłada ręce mama. Efekt można było przewidzieć. Broń po prostu wystrzeliła. - Moim zdaniem ona dostała rykoszetem, bo broń strzeliła w piec, pocisk odbił się od pieca i trafił moją córeczkę w czoło - mówi o swojej teorii wciąż zdenerwowana mama dziewczynki i przekonuje, że pomimo tego wypadku, jej córka ma w domu dobrą opiekę.
Na szczęście rana czoła nie była zagrożeniem życia dziewczynki. Lekarze byli początkowo zszokowani i pełni najgorszych przeczuć. Po dokładniejszych badaniach odetchnęli z ulgą. Pomagając dziecku, musieli wykonać jedynie mały zabieg - usunęli po prostu śrut z rany. Małej nie trzeba było nawet hospitalizować. Mama zabrała Sylwię do domu.
Teraz rodzice muszą tłumaczyć się przed prokuratorem. Ojciec już usłyszał zarzuty narażenia córeczki na niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia. Śledztwo trwa.