Okazało się, że zapaliła się trawa pod jednym z aut, a ogień w kilka minut przeniósł się na inne samochody. Spłonęły 23 auta o wartości blisko 700 tysięcy złotych. - Nie mieliśmy czym wrócić do domu - mówi Norbert Tomaszewski (33 l.) z Bydgoszczy, który w pożarze stracił forda escorta.
Pan Norbert tak jak większość mieszkańców Bydgoszczy w sobotę uciekł z miasta nad wodę. Na odpoczynek wybrał brzeg Jeziora Jezuickiego. Swojego forda (rocznik 1999) mężczyzna zostawił na dzikim parkingu w wysokiej trawie. Tak jak on zrobiło jeszcze 22 innych kierowców.
Najgorsze przyszło około godziny 13, gdy pod jednym z aut pojawił się ogień, który w mgnieniu oka zmienił się w gigantyczny pożar. Chwilę później zaczęły zajmować się kolejne samochody zaparkowane wzdłuż lasu. Po kilku minutach z trudnymi do opanowania słupami ognia walczyło już 14 wozów strażackich. Mimo natychmiastowej akcji ratunkowej 23 samochody poszły z dymem. - Przyjechałem na plażę razem z synem. Kiedy wróciliśmy do samochodu, zobaczyłem ogień. Próbowałem go gasić, ale nie byłem w stanie - mówi Norbert Tomaszewski. - Straciłem w ogniu opla astrę z 2006 roku. Był wart jakieś 30 tysięcy złotych - ubolewa Adrian Popławski (25 l.).
I choć pocieszające jest to, że w pożarze nikt nie ucierpiał, to właściciele popalonych samochodów są załamani. Wstępnie ustalono bowiem, że auta były warte blisko 700 tysięcy złotych. Niestety, żaden z właścicieli nie otrzyma odszkodowania, bo standardowe ubezpieczenia komunikacyjne nie przewidują takiego zdarzenia.
- Trudno w tej chwili wskazać przyczynę pożaru. Czy było to nieświadome zaprószenie ognia, czy też celowe podpalenie, ustali biegły z dziedziny pożarnictwa. Nie wykluczamy też, że trawa mogła zająć się od rozgrzanego katalizatora - mówi młodsza aspirant Paulina Więcławska (28 l.) z biura prasowego bydgoskiej policji.