- Nie mogę się pogodzić z tym, że Staszek już nie wróci do domu. Ja na niego ciągle czekam - mówiła wczoraj w sądzie Eugenia G., wdowa po 65-letnim taksówkarzu. Jako oskarżyciel posiłkowy domagała się wraz z prokuratorem dożywotniego więzienia dla zabójcy. - Przecież to była zaplanowana zbrodnia - dowodziła. Jednak Sąd Okręgowy w Słupsku nie znalazł podstaw dla takiego wyroku. Sędzia Jarosław Turczyn podkreślił, że co prawda oskarżony działał z zamiarem bezpośrednim, jednak był to zamiar o charakterze nagłym, nieplanowanym. I właśnie to przesądziło o łagodniejszej karze.
22-latek w Sylwestra napadł na taksówkarza, okradł i spalił jego taksówkę. Wpadł w ręce policji
Do zbrodni doszło w nocy z 21 na 22 listopada 2016 r. Łukasz M.(27 l.) był pijany, gdy zamówił taksówkę w centrum Słupska. Kazał się zawieźć do rodzinnego Głobina, a potem jeszcze dwukrotnie zmusił taksówkarza Stanisława G. (?65 l.) do pokonania tej trasy. Gdy w końcu kierowca zażądał zapłaty, Łukasz M.rzucił się na niego z pięściami, potem wyjął ze spodni parciany pasek i zadzierzgnął go na szyi ofiary. Następnie przepchnął ciało kierowcy na siedzenie pasażera, a sam usiadł za kółkiem. Około 2.00 w nocy porzucił auto w lesie, pozorując wypadek.
To był drogi powrót z Sylwestra – za taksówkę zapłacił 7 tys. zł!
- To miał być dla Staszka ostatni kurs tej nocy, a okazał się ostatnim w życiu - mówiła wdowa.
Łukasz M. przyznał się do zbrodni, ale do końca procesu zapewniał, że jej nie zaplanował. Przeprosił też rodzinę swojej ofiary. Teraz niezależnie od kary więzienia ma jej zapłacić 200 tys. zł tytułem zadośćuczynienia. Wyrok nie jest prawomocny.