Maciuś Szymańczyk (+ 7 l.) z Białegostoku (woj. podlaskie) po wakacjach miał po raz pierwszy pójść do szkoły. Rodzice zdążyli już nawet kupić dla niego podręczniki. Ostatnie dni lata chłopiec spędzał z bratem Kubą (14 l.) nad zalewem w Siemianówce pod opieką babci i dziadka. Feralnego dnia bracia poszli pograć na komputerach do wiejskiej świetlicy. Musieli jednak opuścić świetlicę, by zwolnić miejsce zwiedzającej wieś wycieczce.
>>> Chłopiec urodził ślimaka
Rozpadał się ulewny deszcz. Chłopcy do domu mieli najwyżej 100 metrów, ale ich babcia wybrała się po nich z parasolką i pelerynkami. Maciuś nie czekał. - Był pełnym życia, ruchliwym dzieckiem - tłumaczy jego ojciec, Bartosz (36 l.).
7-latek w strugach deszczu chciał przebiec na drugą stronę ulicy. Nie zauważył jadącego samochodu i wybiegł wprost pod jego koła. Kierujący autem Piotr W. (33 l.) próbował ominąć chłopca, ale było za późno. Potrącił go, a sam uderzył w drzewo. Pogotowie zabrało Maciusia do szpitala w Białymstoku. Tam już czekali na niego rodzice.
- Długo walczył o życie, jakby chciał się z nami pożegnać - mówi łamiącym się głosem jego mama, Anna (35 l.). - Byłem z nim do końca. Wyszeptał: "tato" i na zawsze zamknął oczy - dodaje ojciec.