W momencie wybuchu wojny byłem zastępcą komendanta pogotowia harcerskiego w Białymstoku. Pomagaliśmy w mobilizacji, wskazywaliśmy żołnierzom drogę do ich oddziałów. Wyszedłem z domu o 7 rano i zobaczyłem samolot, bardzo nisko nad budynkami. Widziałem niemieckie, czarne krzyże na skrzydłach, a nawet ludzi, którzy siedzieli w kabinie. Samolot poleciał nad stację kolejową i zdałem sobie sprawę, że coś się musiało stać. Po chwili usłyszałem wybuchy. Cały 1 września upłynął nam na bardzo ciężkiej pracy, bo naloty się powtarzały. Harcerze musieli ewakuować rannych, pomagać Obronie Cywilnej.
Muszę przyznać, że jako młody chłopak nie spodziewałem się, że wojna wybuchnie już tak szybko. Od pierwszego dnia zdawaliśmy sobie sprawę, że dzieje się coś wielkiego. Nikomu nie przeszło jednak przez myśl, że może to oznaczać początek aż tak długiej i strasznej wojny. Do tego dochodziło takie młodzieńcze, naiwne przekonanie, że możemy tę wojnę wygrać
Wielu z nas zgłaszało się na ochotnika do wojska, byliśmy wychowani w niepodległej Polsce, którą kochaliśmy. Po pewnym czasie próbowaliśmy się dostać wraz z kolegami do armii. Przejeżdżając przez Baranowycze, dowiedzieliśmy się, że granicę przekroczyli Rosjanie. Ta wiadomość mocno nas przybiła. Nikt nie wierzył bowiem w ich propagandowe bzdury o pomocy. Wiedzieliśmy, że to wojna na dwa fronty. Podwójna okupacja. Myśleliśmy jednak o tym, że trzeba będzie coś robić i podjąć walkę.
Ryszard Kaczorowski
Ostatni prezydent RP na uchodźstwie