19 października 2010 r. o godz 11.15 sfrustrowany taksówkarz Ryszard C. drastycznie zmienił całą polską rzeczywistość. Uzbrojony po zęby wkroczył do biura poselskiego w Łodzi i wystrzelał 8-nabojowy magazynek swojego Walthera P38 w Marka Rosiaka (+ 62 l.), asystenta europosła PiS Janusza Wojciechowskiego (56 l.). Kiedy zabrakło mu już amunicji, rzucił się z myśliwskim nożem na drugiego pracownika biura - Pawła Kowalskiego (39 l.), który w cięż- kim stanie wylądował w szpitalu. Rosiak nie miał tyle szczęścia - zmarł na miejscu.
Przeczytaj koniecznie: Tak wyglądał zamach w łódzkiej siedzibie PiS - REKONSTRUKCJA!
Zastrzelony Marek Rosiak nie pełnił w partii Jarosława Kaczyńskiego żadnej ważnej funkcji. Od przeszło roku pracował w biurze Janusza Wojciechowskiego. Odbierał korespondencję, telefony, a pod nieobecność europosła przyjmował interesantów. Jedyne, co go łączyło z wielką polityką, to małżeństwo z byłą wiceprezydent Łodzi, Haliną Rosiak (58 l.).
Z kolei walczący w szpitalu o życie Paweł Kowalski nie miał nawet żadnej legitymacji partyjnej - pracował dla kolegi, którego poznał na studiach. Kiedy został poproszony przez Jarosława Jagiełłę o prowadzenie biura, długo się nie zastanawiał. Jego obowiązki były podobne do codziennej pracy Rosiaka. Odbierał telefony od dziennikarzy, umawiał posła na spotkania z łodzianami.
Kampania nienawiści i polityczny nekrofil
Na polityczne skutki tej tragedii nie trzeba było długo czekać. Już kilkadziesiąt minut po zamachu w polskiej polityce rozgorzała nowa wojna. Na pilnie zwołanej konferencji prasowej Jarosław Kaczyński wskazał winnych zamachu - to Donald Tusk (53 l.) i rzekoma "kampania nienawiści", jaką rozpętał przed wyborami w 2005 r. Dłużny nie pozostał mu Janusz Palikot (46 l.), do niedawna poseł PO. Nazwał Kaczyńskiego "politycznym nekrofilem i szaleńcem, który śmiercią chce osiągnąć polityczną korzyść".
Zobacz: Kaczyński w Sejmie: Mord w Łodzi, Smoleńsk, wojna o krzyż –wynik przemysłu nienawiści Tuska, Palikota i Niesiołowskiego
W ten sposób konflikt, zamiast łagodnieć, wciąż się nasila. Wczoraj prezydent Bronisław Komorowski (58 l.), który zaprosił liderów wszystkich dużych partii na rozmowę o agresji w polityce, nie przyjął przedstawicieli PiS - szefa klubu Mariusza Błaszczaka (41 l.) i wiceszefowej Beaty Szydło (47 l.). Do Pałacu Prezydenckiego przybyli oni w zastępstwie Kaczyńskiego, który wolał wysłuchać sejmowej dyskusji na temat wtorkowego zabójstwa. I choć Komorowski ponowił zaproszenie, prezes PiS stwierdził, że "wyklucza takie spotkanie". - Tak jak dzisiaj powiedziałem posłowi Niesiołowskiemu, że rzeczywiście kiedyś byliśmy po imieniu, ale dzisiaj już nie jesteśmy, tak samo dotyczy to pana Komorowskiego - tłumaczył.
Wygrażają sobie pięściami nad grobem
Emocje narastały też w Sejmie. Politycy prawicy zamiast zaapelować o pojednanie i wspólnie zaradzić rosnącej przemocy, woleli na siłę szukać winnych. - Jest nam wszystkim bardzo, bardzo przykro, że w Polsce po tylu latach doszło do takiego zdarzenia. Tradycja każe nam zachować spokój, choć wiemy, że niektórzy potrafią nad grobem wygrażać sobie pięściami - mówił premier, zdaniem którego "wyplenienie nienawiści z polityki będzie bardzo trudne".
Patrz też: Tusk w Sejmie o mordzie w Łodzi: Niektórzy nad grobem potrafią wygrażać - nie poddamy się nienawiści!
W ostrzejszym tonie wypowiadał się szef PiS. - To nie jest tylko atak na PiS, ale na wielką część społeczeństwa. Czemu te ataki służą? Można w uproszczeniu powiedzieć tak: mamy w Polsce do czynienia z atakiem na wielką część społeczeństwa, której odmawia się praw obywatelskich - grzmiał z sejmowej mównicy, o całe zło obwiniając media nieprzychylne jego partii. - Nadzieja na zmiany jest niewielka, ale próbujmy jednak zmieniać Polskę - zakończył.