Wczoraj przed południem pani Natalia z synkami przyjechała swoim seatem ibizą do szkoły przy ul. Konopnickiej w Skierniewicach odebrać najstarsze dziecko. Bartek i Kuba dosłownie na chwilę zostali sami w zamkniętym samochodzie. Siedzieli w fotelikach. - Gdy po kilku minutach wróciłam, zobaczyłam osmalone szyby - opowiada roztrzęsiona mama chłopców. Przerażona zajrzała do środka auta. - Było pełno dymu. A tylna kanapa wciąż się paliła - dodaje.
Zdenerwowana pani Natalia natychmiast otworzyła auto i zaczęła ratować dzieci. Na ratunek przybiegli też nauczyciele ze szkoły. Ktoś wezwał pomoc. Po chwili na miejsce przyjechało pogotowie i straż pożarna.
Przeczytaj koniecznie: Dzieci spłonęły przez niedopałek papierosa
Nieprzytomne dzieci trafiły najpierw do szpitala w Skierniewicach. Tam podjęto decyzję o przetransportowaniu ich śmigłowcem Lotniczego Pogotowia Ratunkowego do Łodzi. Teraz przebywają na oddziale intensywnej terapii dziecięcego szpitala im. Marii Konopnickiej.
- Chłopcy są w ciężkim stanie. Są podłączeni do respiratorów - mówi profesor Andrzej Piotrowski (60 l.), szef oddziału intensywnej terapii, i zaznacza, że przed nimi długie leczenie.
Bartuś (3 l.) i Kuba (2 l.) byli zaczadzeni, mieli też poparzenia dolnych dróg oddechowych, czyli płuc. Na razie są utrzymywani w stanie śpiączki farmakologicznej. Podawane im są leki uspokajające i przeciwbólowe
Skąd ten pożar? Strażacy przypuszczają, że w aucie mógł być niedopałek papierosa lub dzieci mogły zaprószyć ogień. - W samochodzie przy dzieciach nie palę, więc niedopałek nie wchodzi w grę. Jak wychodziłam z auta, dzieci spały. Nie miały nic w rączkach. Myślę, że same nie odpaliłyby zapalniczki samochodowej - zapewnia mama.
Patrz też: Mykanów, śląskie: Spalili się żywcem w makabrycznym wypadku na drodze
Wykluczono awarię ibizy. Gdy strażacy zajrzeli pod jej maskę, nie znaleźli żadnych śladów ognia. Śledztwo w tej sprawie prowadzi policja. Na razie nie przesłuchano mamy chłopców. Jest w zbyt dużym szoku, by zeznawać.