Afera z ubojnią wybuchła w połowie marca, gdy policjanci skontrolowali transport bydła, który wjeżdżał na teren zakładu. Część zwierząt była martwa. Kilka dni później odkryto tam sto ton mięsa bez wymaganych dokumentów. Pobrano próbki do badań, a właściciel ubojni Piotr M. (43 l.) usłyszał zarzuty oszustwa oraz naruszenia przepisów ustawy o ochronie zwierząt.
>>> Afera mięsna: nie pozbędziemy się trucizny z kurczaka
Prokuratura w Rawie Mazowieckiej dostała właśnie wyniki badań podejrzanego mięsa.
- Wskazują, że w części zbadanych próbek stwierdzono nawet kilkakrotne przekroczenie norm antybiotyków, obecność salmonelli i bakterii beztlenowych - mówi Krzysztof Kopania, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Łodzi. - Mięso nie nadaje się do spożycia przez ludzi i stanowi poważne zagrożenie dla zdrowia, a nawet życia konsumentów.
Tymczasem prokuratura ustaliła, że Piotr M. sprzedawał mięso do 16 zakładów przetwórczych w całej Polsce. Nie wiadomo, czy wśród sprzedanych półtusz były skażone.
Prokuratura nie wyklucza postawienia nowych zarzutów właścicielowi ubojni. W grę wchodzić może przestępstwo z art. 165 Kodeksu karnego: "Kto sprowadza niebezpieczeństwo dla życia i zdrowia wielu osób, powodując zagrożenie epidemiologiczne lub szerzenie się choroby zakaźnej albo zarazy zwierzęcej lub roślinnej, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do 8 lat".