Afera sopocka nie zaszkodzi specjalnie rządowi Donalda Tuska, chociaż naturalnie będzie do maksimum eksploatowana przez jego przeciwników. Dlaczego nie zaszkodzi? Bo od początku prezentował się jako rząd normalnych ludzi, wśród których mogą się zdarzyć także ludzie niekoniecznie do końca uczciwi.
Gdyby taka historia przydarzyła się rządom Jarosława Kaczyńskiego, byłoby to dla niego i dla PiS nieszczęście, gdyż tamta ekipa chciała stworzyć wrażenie, że jest aż tak nienaganna jak Robespierre. Zresztą Robespierre wcale nie był nieprzekupny i miał zachomikowane pieniądze w Anglii, ale nie zdążył ich wydać.
W świecie "normalnym" niewielka korupcja jest, niestety, czymś całkowicie naturalnym i jeżeli wyciąga się z tego natychmiast polityczne i personalne wnioski, to nie dzieje się nic złego. W świecie "radykalnie" czystym najmniejsze przestępstwo tego typu może doprowadzić do nieszczęścia całej partii politycznej. Znamy niezliczoną liczbę przypadków korupcji w ustabilizowanych demokracjach europejskich. Czasem prowadziły one do indywidualnych nieszczęść, jak samobójstwa, czasem do niczego, a innym razem - jak we Włoszech w przypadku chadecji - praktycznie do rozpadu największej partii. Tam jednak korupcja przekroczyła dopuszczalne granice. A jakie granice korupcji są dopuszczalne?
Takie, kiedy ma ona charakter jednostkowy, jest karana co najmniej wykluczeniem z życia publicznego, jeżeli nie ma dowodów dostatecznych dla sądu i kiedy polityk podejrzany o korupcję natychmiast zawiesza swoją działalność (musi to zrobić, bo taka jest presja opinii publicznej) do momentu wyjaśnienia sprawy.
W Polsce ciągle nie dlatego nie umiemy walczyć z korupcją, że nie ma dostatecznie sprawnych instytucji, ale dlatego, że podejrzany o korupcję i jego zwolennicy z reguły powtarzają, że trzeba z decyzjami personalnymi i politycznymi poczekać do zakończenia sprawy w sądzie. Otóż wszystkie międzynarodowe badania wykazują, że do sądu trafia mniej niż połowa przypadków korupcji, a wyrokiem kończy się zaledwie dziesięć procent. Korupcja nie jest zatem przestępstwem wobec prawa, ale przede wszystkim wobec ludzi, którzy nam zaufali.
Jeżeli sprawa sopocka skończy się szybko, a decyzje będą stanowcze, nie będzie żadnych negatywnych konsekwencji dla obecnego rządu. W gruncie rzeczy rządy oceniamy (lub powinniśmy oceniać) nie na podstawie tego, co złego im się przydarzyło na skutek tego, że zasiadają w nich ludzie, którzy - jak to ludzie - są czasem przekupni, ale tego, co dobrego zrobiły z tego, co obiecały. I jeżeli rząd Tuska będzie zbierał negatywne opinie, to właśnie z racji tego, że jak dotychczas niewiele pozytywnego zdziałał, a nie dlatego, że znalazła się w szeregach PO jedna lub druga czarna owca.
Marcin Król
Filozof i historyk idei, publicysta, profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Ma 63 lata