Jedną z największych zagadek związanych z aferą podsłuchową jest pytanie, jak grupie dwudziestoparolatków udało się zarejestrować rozmowy jednych z najważniejszych osób w państwie, chronionych w dodatku przez zastępy funkcjonariuszy BOR...
Jak twierdzi "Gazeta Wyborcza", mogli to zrobić, ukrywając pluskwę w pilocie do przywoływania obsługi restauracji. Takie urządzenia wykorzystywane są zarówno w Sowa i Przyjaciele, jak i w Amber Room. Doskonale kojarzą je też uczestnicy nagranych rozmów. - Kelner przyniósł go do stołu i powiedział: "Panie ministrze, tu pan naciśnie, jak mnie pan będzie potrzebował" - relacjonuje jeden z nich. Czy to jednak możliwe, aby w tak małym pilocie zainstalować urządzenie rejestrujące głos? - Urządzenia służące do podsłuchiwania bardzo się zminiaturyzowały. I nawet całe nie musiały być w nim schowane. Mógł być tam ukryty tylko nadajnik, który przekazywał sygnał do rejestratora znajdującego się w innym pomieszczeniu lub na zewnątrz - mówi w rozmowie z "Super Expressem" płk Andrzej Pawlikowski (45 l.), były szef BOR.
Zobacz: Afera taśmowa wybuchła przez rosyjski węgiel? Ustalenia Pulsu Biznesu
Jak wyjaśnia, takie urządzenia są obecnie bardzo łatwo dostępne w Internecie lub specjalistycznych sklepach. A ich cena zaczyna się od 200 zł w górę. Natomiast ich wykrycie jest czasochłonne. - Oprócz fizycznego sprawdzenia, podsłuchów szuka się za pomocą specjalnego, walizkowego urządzenia skanującego. To jednak zabiera od 4 do 6 godzin dla pomieszczenia o powierzchni około 100 metrów - wyjaśnia Pawlikowski.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail