Wprost publikuje rozmowę z ofiarą, która według tygodnika, miała doświadczyć molestowania oraz mobbingu ze strony szefa "Faktów". - Wszystko zaczęło się w lutym 2010 roku. W stacji pracowałam już prawie rok, byłam researcherką. Mieliśmy wyjazd służbowy do Zakopanego, nocleg mieliśmy w jednym z hoteli. O trzeciej w nocy dostałam sms-a: Wpadniesz? Nie odpisałam - wyjawia rozmówczyni Wprost. Od tego momentu dziewczyna miała dostawać setki wiadomości, w których Durczok namawiał ją na intymne spotkania. Kiedy jednak ta wciąż odmawiała, w pracy zaczęły się problemy. - To by typowy mobbing - stwierdza rozmówczyni. Czuła się niedoceniana i ignorowana przez szefa. Kiedy zwróciła się ze sprawą do koleżanki z redakcji, ta miała oznajmić, że "tutaj to norma".
Dowodem, który ma potwierdzić winę Durczoka, są wypowiedzi pracowników stacji. Są to nie tylko byli dziennikarze, ale również "osoby, które od wielu lat pracują w Faktach". - Wiadomo było, że każdy ma u Kamila dobry i zły okres. Jak jesteś na topie, wszystko co robisz, jest super. A potem nagle tracisz łaski - mówi anonimowo była dziennikarka.
Oprócz Kamila Durczoka "Fakty" prowadzi także Justyna Pochanke, która zdaniem jednego z pracowników o niczym nie wiedziała. - Justyna to bardzo sympatyczna osoba, ale nie przesiaduje bez potrzeby w firmie, robi swoje i wychodzi. Nie żyje życiem redakcji, nie chodzi z nikim na papierosa, nie słucha plotek. System pracy był tak ułożony, że z Kamilem się mijali. Poszedłbym o zakład, że o niczym nie wiedziała - mówi we Wprost.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail