Jak wyjaśnia tygodnik, za każdy przejechany kilometr prywatnym samochodem, posłowie dostają zwrot 83 gr. Po przejechaniu 100 km w celach służbowych, zwrot wynosi 83 zł. Nikt nie sprawdza, czy przejechane kilometry rzeczywiście dotyczyły wyjazdów służbowych. Posłowie chętnie korzystają z przywileju, za który bądź co bądź, płacą podatnicy.
Marszałek Sejmu Radosław Sikorski jest ekspertem w kwestii zwrotu kosztów za przejazdy. Mimo, że jako ministrowi spraw zagranicznych przysługiwała całodobowa ochrona BOR oraz rządowa limuzyna, Sikorski od 2009 roku wykorzystywał prywatny samochód do celów służbowych. W 2011 pobrał on 26,5 tys. zł zwrotu. Oznacza to, że musiałby pokonać 32 tys. km w celach służbowych. Jak pisze Wprost, nie możliwe jest, by znany z wielkopańskich zwyczajów Sikorski, przejechał w ciągu roku tysiące kilometrów w celach służbowych prywatnym samochodem.
Jeszcze więcej samochodowych cwaniaków
Jak się okazuje, nie tylko marszałek Sikorski nadużywał przywileju. Minister zdrowia Bartosz Arłukowicz oraz jego zastępca Sławomir Neumann pobierali imponujące kwoty za przejazdy prywatnymi samochodami, mimo, że przysługuje im służbowa limuzyna. Politycy gardzą jednak luksusami i wolą rozwozić się swoimi autami. Arłukowicz na podróże własnym autem pobrał w 2012 r. 27 tys. zł. Jednak rekordzistą w tej kwestii jest Neumann, który - jak wskazuje Wprost - w latach 2009-2013 co roku deklarował przejazdy za bagatela 35 103 060. Wynika z tego, że każdego roku przemierzał taką samą trasę z dokładnością do jednego metra - dziwi się tygodnik.
Zobacz tez: Za URLOP Tuska wszyscy zapłacimy! I to aż 80 tysięcy złotych! Król Europy ma klawe życie
Dla porównania, z przywileju nie korzystali m.in Donald Tusk, Ewa Kopacz, Joanna Mucha, czy Grzegorz Schetyna. Nie pobrali z sejmowej kasy ani grosza za korzystanie z samochodów prywatnych - podaje Wprost.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail