Miał dwie. Bo według tych, których rozpracowywał - "sprzedawał" swoich przyjaciół i wymiotował po alkoholu. A wymiotował wszędzie - na podłogę, na buty, a nawet do naczynia na alkohol.
Lista jego zdobyczy robi wrażenie. To on miał uwieść oskarżoną o korupcję posłankę PO Beatę Sawicką. To on wyprowadził w pole celebrytkę Weronikę Marczuk-Pazurę. Agent Małecki przeprowadził też transakcję kupna domu należącego - według CBA - do Jolanty Kwaśniewskiej.
Właściwie wiemy o nim tylko tyle, co powiedziały nam jego ofiary. Małecki pojawiał się w ich życiu niespodziewanie. Rozpracowywał przez kilka miesięcy. Czarował, zdobywał zaufanie, a także serce (posłanka Sawicka - tu co najmniej całował namiętnie). Na koniec prowokował i wystawiał. Rąbka tajemnicy o Małeckim uchylił też były już szef CBA Mariusz Kamiński. - Z tego człowieka robi się dzisiaj bawidamka i lowelasa. To ocena skrajnie niesprawiedliwa - narzeka. Jego zdaniem, w rzeczywistości mamy do czynienia z doświadczonym fachowcem od trudnych operacji specjalnych. - Dotyczyły one też handlu narkotykami i przemytu - podkreśla Kamiński.
Kompletnie inną ocenę wystawiają agentowi jego ofiary. - To człowiek bez sumienia i skrupułów. Karierowicz - mówił w programie "Teraz My" mężczyzna, który przez ostatnie kilka miesięcy towarzyszył słynnemu Tomaszowi. Dlaczego agent pojawił się w jego życiu? Ze względu na znajomość z rodziną Kwaśniewskich. Otóż to właśnie on wraz z matką był pierwotnym właścicielem domu w Kazimierzu Dolnym. CBA było przekonane, że rezydencja naprawdę jest własnością Kwaśniewskiej i jej męża. I że została kupiona na podstawioną osobę, czyli słupa. Małecki rozpracowywał mężczyznę przez kilka miesięcy. Na początku znajomości próbował mu zaimponować drogimi pojazdami. - Oprócz harleya miał dwa porsche - cayenne i carerra. Nie najlepiej nimi jeździł. Podczas wspólnej przejażdżki wjechał w tył innego auta, innym razem o coś zahaczył i urwał kawałek bocznych drzwi. Nigdy się tym nie przejmował. Mówił, że jest ubezpieczony - opowiada rozpracowywany mężczyzna.
Kiedy taktyka na "auta" spaliła na panewce, agent zaczął wzbudzać litość. - Udawał sierotę, której rodzice zmarli wiele lat temu. Z moją rodziną spędzał święta - wyznaje ofiara agenta. "Na sierotę" Małecki złowił też Marczuk-Pazurę. Jej znajomi dodają również, że próbował ją uwieść. - Na szczęście nie uległam - ucina celebrytka.
Zarówno ona, jak i mężczyzna z Kazimierza zwracają uwagę, że podczas wspólnych imprez agent szastał kasą. Jednorazowo potrafił wydać 2 tys. złotych, z czego 800 zł na napiwki. Z relacji mężczyzny wynika, że Małecki kompletnie nie miał głowy do alkoholu. - Dużo wymiotował. Tak było zawsze, gdy piliśmy alkohol. Zdarzało się, że robił to na podłogę, na swoje buty, a nawet do naczynia na alkohol - mówi mężczyzna. I dodaje: - Było mi strasznie wstyd. Teraz z perspektywy czasu śmieję się, że był to rzygający agent.
Ale do końca nie jest mu do śmiechu. Znajomość z Tomaszem zakończyła się dla niego prokuratorskimi zarzutami (wprowadzenia w błąd notariusza i uszczuplenia podatku należnego Skarbowi Państwa w wysokości 30 tys. złotych). Także Marczuk-Pazura jest podejrzana o powoływanie się na wpływy oraz żądanie i wzięcie łapówki za pośredniczenie w korzystnym rozstrzygnięciu procesu prywatyzacyjnego Wydawnictw Naukowo-Technicznych. O ich przyszłości zadecyduje sąd.
A jaka przyszłość czeka Tomasz Małeckiego? - Nie widzę żadnych podstaw, żeby go zwalniać ze służby - deklaruje nowy szef CBA Paweł Wojtunik.
To niebezpieczna i ciężka praca
Z dyr. CBŚ insp. Adamem Maruszczakiem rozmawia Piotr Sieńko.
"SE": - Krytycy operacji specjalnych zaczęli wskazywać ostatnio, że zapewnianie funkcjonariuszom biorącym w nich udział drogich samochodów, mieszkań, nieograniczonych ilości gotówki i najdroższych ubrań, to trwonienie pieniędzy podatników?
Adam Maruszczak: - Z pewnością nie można mówić o trwonieniu pieniędzy w kontekście operacji specjalnych. Funkcjonariusze, inwigilujący grupy przestępcze pod przykryciem, muszą budować pewną legendę, zachowując się i wyglądając wiarygodnie. W niczym nie mogą też odstawać od członków gangów, które rozpracowują.
- Czy opływanie w dostatki funkcjonariuszy, którzy latami korzystają z takiego dodatkowego "wyposażenia", jest opłacalne, czyli czy przynosi zamierzone efekty?
- Operacja wcale nie musi trwać latami. Jedne trwają kilka tygodni, inne kilka miesięcy, a jeszcze inne kończą się po kilku dniach. To ciężka i niebezpieczna praca. Bez takich operacji wielu grup przestępczych nie udałoby się zlikwidować albo kosztowałoby to znacznie więcej.
- Czy Centralne Biuro Śledcze także tak bogato wyposaża swoich funkcjonariuszy, jak inne służby w Polsce?
- Oczywiście. Wzorem wielu państw świata, CBŚ zapewnia uczestnikom operacji specjalnych wszystko, co może im pomóc w pracy, oraz - co najważniejsze - zapewnić bezpieczeństwo, minimalizując ryzyko zdemaskowania. Pamiętajmy, że policjanci pod przykryciem tak długo są skuteczni, jak długo nie zostaną zdekonspirowani. Zdemaskowanie lub nawet same podejrzenia o to, że dana osoba jest policjantem, może oznaczać dla niejednego funkcjonariusza natychmiastowy wyrok śmierci.
Nowy szef CBA Paweł Wojtunik dla "SE"
Operacje specjalne, o ile są prowadzone zgodnie z prawem, to jedna z najskuteczniejszych metod pracy służb. Dlatego biorącym w nich udział osobom należy zapewnić wszystko, co gwarantuje powodzenie operacji i ich bezpieczeństwo.