- Mąż rano zszedł do garażu, bo chciał pojechać na zakupy - opowiada Agnieszka C. (43 l.), żona ofiary szalonego terrorysty. Jej mąż wciąż jest w szpitalu. - Tuż przed samochodem zobaczył jakiś worek. Gdy go podniósł, wybuchło!
Później okazało się, że zamachowiec pod workiem ukrył ładunek. Wszystko wskazuje na to, że z zapalnikiem wstrząsowym - to powoduje, że nawet najmniejszy ruch bomby prowadzi do eksplozji.
Pani Agnieszka ze łzami w oczach opowiada, że natychmiast pobiegła do garażu zobaczyć, co się stało. - Na mężu paliło się ubranie. Jego oczy były jedną miazgą, miał powbijane w twarz gwoździe - wspomina ten straszny widok. Zaciągnęła rannego do łazienki, zaczęła obmywać i wyciągać z jego twarzy żelastwo. Potem ofiarę wybuchu zabrało pogotowie.
Chociaż od zamachu (29 czerwca) upłynęły już ponad dwa tygodnie, krakowianka boi się wejść do garażu. Każdy, nawet najmniejszy, hałas obok domu wyrywa ją ze snu. Strach i makabryczny widok, jaki zobaczyła po eksplozji, już na zawsze pozostaną w jej pamięci.
- To jakiś wariat, nikt normalny - mówi o terroryście.
- Mąż jest elektrykiem, pracuje w prywatnej w firmie. Wbrew głupotom podawanym przez niektóre media nie jesteśmy żadnymi przedsiębiorcami, z którymi ktoś miałby mieć porachunki. Żyjemy skromnie, uczciwie. Nawet nie stać nas na otynkowanie domu, chociaż mieszkamy tu już od 20 lat - dodaje.