Jak twierdzą bliscy Kaczyńskich, imię kota, Alik, było zdrobnieniem i nawiązywało do dziadka Aleksandra, ojca Jadwigi Kaczyńskiej (85 l.), po którym zarówno Lech (+61 l.), jak i Jarosław otrzymali drugie imiona.
Szef PiS znalazł go 11 lat temu. Potrącony przez samochód kotek leżał przy drodze w okolicy Wyszogrodu (woj. mazowieckie). Współpracownicy Kaczyńskiego pamiętają, że aby ratować małego kociaka całkowicie zmienił plan swojego dnia.
- Prezes zatrzymał się, wziął kotka do samochodu i kazał wieźć się do najbliższego weterynarza. Z weterynarzem na wsi był problem, rozpoczęły się poszukiwania, które dopiero po bardzo długim czasie zakończyły się sukcesem - opowiada jeden z nich.
Po wypadku Alikowi została charakterystyczna pamiątka. - Jest mocno pouszkadzany i ma pełno drutów w sobie, jego ogon jest nieczuły - wyjawił sam Kaczyński.
Alik gryzł i drapał prezesa
I choć wydawać by się mogło, że był to potulny futrzak, to w domu Kaczyńskiego wywalczył sobie sporą autonomię. - Alik to raczej dziki kot, wielokrotnie podrapał albo pogryzł prezesa. Prezes kiedyś przyjechał na Nowogrodzką niewyspany i opowiadał, jak to Alik zniknął mu na noc, a on nie spał i czekał - opowiadał nam polityk PiS.
Dlatego kiedy Kaczyński został premierem, ogrodzenie rządowej willi na parkowej wzbogaciło się o specjalną siatkę, tak aby Alik nie mógł wydostać się między jego prętami.
Jednak mimo problemów jakie sprawiał, Kaczyński darzył kocura wielką sympatią i pozwalał mu nawet spać w nogach swojego łóżka.