W poniedziałek w Sądzie Okręgowym w Gdańsku rozpoczął się proces aferzystów Marcina i Katarzyny P., właścicieli Amber Gold, którzy oszukali 19 tys. klientów na ok. 850 milionów złotych. Marcin P. w areszcie przebywa od ponad trzech lat. Śledczym z prokuratury zdążył opowiedzieć przez ten czas pełną absurdów historię założenia i funkcjonowania Amber Gold. - Byłem u rodziny w Niemczech i zobaczyłem tam, jak funkcjonują takie firmy - opowiadał. Po powrocie do Polski postanowił otworzyć Amber Gold, ale był bez grosza przy duszy. Oboje z żoną byli technikami ekonomistami po maturze. Z pomocą przyszła rodzina. - Mój tata, moja babcia oraz dziadek i mama mojej żony wzięli pożyczki. Nie pamiętam ile - mówił o początkach zakładania piramidy finansowej Marcin P. W ten sposób na rozkręcenie biznesu miało się znaleźć ok. 40 tys. złotych. Chociaż był prezesem spółki i płacił sobie miesięcznie 200 tys. zł wynagrodzenia, nie potrafi jasno powiedzieć, co się stało z pieniędzmi powierzonymi mu przez klientów. Firma miała inwestować w złoto. Kupowała kruszec i zapewniała, że z każdego 1000 złotych zarobek wyniesie 30 proc. Złoto i pieniądze wyparowały. Za to śledczy znaleźli na koncie teściowej Marcina P. 1 100 000 złotych. - To były pieniądze na wypłaty dla klientów, gdy banki wypowiedziały Amber Gold umowy o prowadzeniu konta - zeznawał Marcin P., innym razem tłumacząc, że na rachunek bankowy matki Katarzyny P. trafiały wypłaty jego i żony, bo sami nie założyli kont.
Zobacz także: Zamachy w Brukseli. Wśród rannych osób są emigranci z Siemiatycz?