"Super Express": - Czy w związku z kryzysem w sektorze bankowym w Stanach Zjednoczonych pieniądze Polaków są zagrożone?
Andrzej Sadowski: - Nie, gdyż nawet te środki, które Polacy trzymają w amerykańskich instytucjach zarejestrowanych i działających w Polsce, są bezpieczne. Jeżeli amerykańskie instytucje mają u siebie problemy, to najwyżej ich zagraniczne filie czy spółki będą sprzedane - ale nie zlikwidowane. Trafią co najwyżej do innych właścicieli. Trzeba zrozumieć, że w Ameryce kryzys przejawia się między innymi w tym, że źle działające firmy są przejmowane przez silniejszych graczy. To, co pozostało z ich aktywów, nie jest bynajmniej niszczone, tylko zasila firmy, które je przejęły.
- Jeżeli dobrze rozumiem, dotyczy to również np. amerykańskiej firmy ubezpieczeniowej, która ma spółkę w Polsce?
- To dobry przykład. Jej aktywa najwyżej zostaną sprzedane w ramach normalnej transakcji. Pragnę dodać, że polski system bankowy nie jest wystawiony na takie ryzyko, jakie możemy obserwować w Ameryce. Nie ma przesłanek, aby w Polsce doszło do analogicznej sytuacji. Przy czym mówimy o sektorze bankowym, a nie o tym, co się dzieje na giełdzie - bo tam będziemy cały czas obserwować huśtawkę nie tylko wskaźników, ale i emocji graczy
.- Czy brak powodów do obaw Polacy mogą przenieść również na kredyty i polisy ubezpieczeniowe?
- Jeśli chodzi o polisy, to wiele zależy od tego, jak są one skonstruowane. Przypomnimy sobie naszego największego ubezpieczyciela, u którego znaczna część Polaków w latach 80. i wcześniej wykupiła swoje polisy. Gdy później starali się je zrealizować, okazało się, że tak naprawdę stracili pieniądze. Ubezpieczyciel wykorzystał inflację i brak waloryzacji tych polis do wypłaty symbolicznych pieniędzy. Dopiero procesy sądowe zmusiły go do waloryzacji zobowiązań, które były na polisach. Jak widać, nie jest to tylko kwestia kryzysu, lecz również tego, na ile firmy ubezpieczeniowe chcą zachować swoją reputację, na ile swój biznes traktują długofalowo i postępują ze swoimi klientami uczciwie. W tej chwili w naszym kraju zintegrowany nadzór finansowy działa na tyle sprawnie, że Polacy nie powinni mieć na razie powodów do obaw. Sytuacja wygląda o wiele lepiej niż w latach 90., kiedy Polacy przeżyli upadek kilku firm ubezpieczeniowych.
- Czyli amerykański kryzys nie wpływa na polskie instytucje finansowe?
- Używanie terminu "amerykański kryzys" jest nadinterpretacją. Jest to kryzys dotyczący pewnej części amerykańskiej aktywności na rynkach finansowych. Reszta amerykańskiej gospodarki nie jest zaangażowana w amerykańską giełdę - nie lokuje tam środków i nie korzystała z pieniędzy banków, które dzisiaj upadają. Realna gospodarka ma się normalnie.
- A zatem nasze rodzime instytucje finansowe nie funkcjonują w systemie naczyń połączonych z instytucjami amerykańskimi?
- W Ameryce kichną, a my mamy grypę? Aż tak na szczęście nie jest. Gospodarki są w dużej mierze autonomiczne. Wielokrotnie dane statystyczne pokazywały, że niemiecka gospodarka poważnie spowalniała, a mimo to eksport z Polski do Niemiec w tym czasie znacząco wzrastał. Takie dane pokazują fałszywość popularnej tezy, że niemiecka gospodarka jest lokomotywą dla polskiej gospodarki - że jak ona zwalnia, to zwalnia też polska gospodarka.
- Może, paradoksalnie, w tym momencie atutem polskiej gospodarki jest jej zapóźnienie?
- Znowu się nie zgodzę co do terminu. Jesteśmy szybko rozwijającą się gospodarką na dorobku.
- Co polski rząd może zrobić, aby przeciwdziałać ewentualnemu wystąpieniu amerykańskiego scenariusza w naszym kraju?
- Dziś, gdy sygnały o takich sytuacjach pojawiają się coraz częściej w różnych miejscach na świecie - polski rząd powinien bez zwłoki obniżyć podatki i zlikwidować wszystkie bariery dla przedsiębiorców. Tak, aby mieli z górki, a nie - jak do tej pory - pod górkę. W przeciwnym razie, jeżeli dojdzie do jakichś oznak spowolnienia gospodarki w Polsce, to bariery, którymi są skrępowani nasi przedsiębiorcy, będą potęgowały to zjawisko.
Andrzej Sadowski
Inicjator i wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha. Ma 45 lat